Graliśmy w "Master of Orion"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Grali%C5%9Bmy+w+%22Master+of+Orion%22-118694
Oryginalny "Master of Orion" jest, jak wieść niesie, ulubioną grą szefa Wargamingu. Od premiery pierwszej części minęły jednak 23 lata i nietrudno się domyślić, że trzeba pogodzić sentymenty z decyzjami biznesowymi. Odtworzenie "MOO" jeden do jednego zapewne zadowoliłoby tych trzech wciąż żyjących fanów gry, ale czasy mocno się zmieniły. O dziwo gra argentyńskiego studia NGD Studios, choć nieco uproszczona, jest mimo wszystko dość zachowawcza w dawkowaniu nowości.


Choć "Master of Orion" nie miał jeszcze oficjalnej premiery, od dłuższego czasu dostępny jest na Steamie w ramach tzw. Wczesnego Dostępu. Gra nie zawsze jest idealnie stabilna, ale twórcy nie próżnują – na początku było dość ubogo, teraz mamy już cały zestaw ras oraz możliwość stworzenia własnej, wzorem innych gier z segmentu 4X.

Nowy "Master of Orion" jest stosunkowo bliski starym odsłonom gry. Na początku wybieramy rasę, przy czym twórcy postanowili odtworzyć nacje znane z oryginału. Następnie ustalamy rozmiar galaktyki, jej typ oraz ewentualne "ziarno" (czyli numer tworzonego przez grę modelu świata) i w zasadzie możemy zacząć grać. Wszystkie początkowe stadia gry są zgrabnie tłumaczone przez naszych doradców. Każdy, kto nie zna "Master of Orion", a choć chwilę grał w którąkolwiek "Cywilizację", zobaczy od razu wiele zbieżności. Nie dziwota, to "MOO" i pierwsza "Civilization" przetarły szlak tego typu grom. Szkoda trochę, że większość cech startowych, które wybieramy, w dłuższej perspektywie ma nieduże znaczenie. Możemy zacząć grać np. rasą, która świetnie sprawdza się w nauce, a i tak bardzo szybko zmienić sposób rozwoju naszej cywilizacji i zapanować nad innymi przy pomocy nie badań, ale zwykłej siły zbrojnej. Osobną kwestią jest tworzenie prywatnych kombinacji cech rasowych. Własną nację można zaprojektować tak, by była niezwykle wydajna na pewnych polach (np. nauce), a tym samym od razu miała ogromną przewagę nad innymi graczami.

 

Pozostałe elementy rozgrywki też jako żywo przypominają stare wersje gry. Mamy pewien zasób punktów dowodzenia, za które wystawiamy nasze floty, kolonizujemy kolejne planety i stawiamy tam budynki. Na początku nasza armada jest śmiesznie słaba, jednak stosunkowo szybko wynajdujemy nowe typy uzbrojenia czy zasilania i zamiast żałosnych fregatek i statków zwiadowczych w kosmicznych stoczniach zaczniemy montować prawdziwe potwory. Pojawia się tu pewien zgrzyt. Walki bowiem prowadzone są w czasie rzeczywistym z możliwością aktywnej pauzy. To znaczące odejście od oryginału, gdzie kosmiczne potyczki rozgrywano w turach. Miło jednak, że pozostawiono opcję bombardowania (analogicznie do oblężenia w "Cywilizacji") – najpierw musimy ostrzelać jakąś placówkę, a dopiero później wkraczamy tam normalnym wojskiem.


W zakresie makroekonomii mamy tu totalną klasykę, bez żadnych udziwnień. Każda skolonizowana planeta generuje trzy typy zasobów – żywność, przemysł i naukę. Oczywiście niektóre placówki będą od razu lepsze w zakresie rolnictwa, inne zaś – badań naukowych. Warto więc przemyśleć kwestię zasiedlenia, zwłaszcza w początkowym stadium gry. Lekkim rozczarowaniem jest drzewko technologiczne. W dobie wszelakich pajęczynek i choćby minimalnej nieliniowości w doborze rozwoju naukowego w grach 4X "Master of Orion" serwuje nam anachroniczne, linearne drzewko "od lepienia garnków do gwiezdnego podboju". Choć w pierwszych grach zapewne będziemy się zastanawiać, co lepiej wynaleźć jako pierwsze, szybko przekonamy się, że opracowanie większości badań to po prostu kwestia czasu i odpowiedniego zarządzania zasobami.


Całkiem nieźle, choć też bez wodotrysków rozwiązano kwestie dyplomatyczne – możemy zawiązywać różne umowy handlowe albo wyciągać od innych graczy jakieś planety. Szkoda, że mimo licznych aktualizacji sztuczna inteligencja komputera wciąż potrafi zachować się bardzo dziwnie. Większość ras, mimo różnych profili psychologicznych, jest też straszliwie obrażalska. Wystarczy raz nieco im nabruździć, by mieć na głowie ich ciągłe narzekania i ewentualne działania wojenne.

Kwestia udźwiękowienia to, nie ma co ukrywać, ogromna petarda. W grze pojawia się sporo znanych i lubianych nazwisk – w przedstawicieli ras wcielają się m.in. weteran aktorstwa głosowego Mark Hammill (znany oczywiście głównie jako Luke Skywalker), Michael Dorn (Worf ze "Star Treka") czy Robert Englund (kultowy Freddie Krueger).

 

Najgorsze w przypadku "Master of Orion" jest to, że poza anachronizmami nie ma się do czego przyczepić. To już nie czasy pionierów. W dobie tak genialnych strategii, jak seria "Endless" ostatnie "Galactic Civilizations" czy doskonałe wręcz "Stellaris", odkurzenie "Master of Orion" miałoby sens, gdyby grze tej nadano jakiś charakterystyczny szlif. "Master of Orion" jest jednak zwykłym 4X. Poza nazwą nie daje zbyt wiele, nie wnosi powiewu świeżości, nie jest nawet szczególnie finezyjnym odtworzeniem protoplasty gatunku. Będzie zapewne dobrą grą, ale paradoksalnie najwięcej wyciągną z niej osoby, które z grami 4X nie miały dotąd zbyt wiele wspólnego.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones