Poniedziałek na festiwalu Camerimage upłynął pod znakiem kina azjatyckiego, biorącego udział w konkursie operatorskim.
Najpierw widzowie mogli obejrzeć pokazywany już w niektórych miastach w Polsce w ramach V edycji Filmostrady koreański obraz
"Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna". Akcja filmu rozgrywa się w małej buddyjskiej świątyni unoszącej się na wodach pięknego górskiego jeziora. Mody chłopiec uczy się tam od starego mistrza zasad życia zgodnego z filozofią mnicha. Kilka lat później, już jako młody mężczyzna, doświadcza pierwszych przeżyć seksualnych z dziewczyną, która przybywa do świątyni aby mistrz ją uleczył. Młodzi uciekają razem do świata zewnętrznego. Życie w świątyni toczy się jednak nadal, zgodnie z przemijającymi cyklami roku.
Film podzielony jest na 5 części, na tytułowe pory roku, które symbolizują życie człowieka w całej swojej intensywności, przemijanie i cykliczność ludzkich losów: od narodzin po śmierć, od miłości po cierpienie. Tłem dla niespiesznie rozgrywających się i prawie pozbawionych dialogów zdarzeń jest przepięknie sfotografowana przyroda, której najmniejszy nawet fragment ma jakieś znaczenie dla opowiadanej historii.
Perfekcyjna prostota koreańskiego obrazu urzeka całą publiczność Camerimage, która nagrodziła film gromkimi brawami. Jeśli dotąd tego nie zrobiliście, to powinniście ten film koniecznie zobaczyć.
"Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna" to bowiem nie tylko uczta dla oka ale prawdziwe wytchnienie w nieustannej pogoni, jaka charakteryzuje nasze czasy.
W krótkim oderwaniu od kina azjatyckiego przyszła pora na skandynawski obraz
"Lapsia ja aikuisia" (ang. Producing Adults). Bohaterką filmu jest Venli, pani psycholog zatrudniona w klinice leczenia bezpłodności. Venla marzy o własnym dziecku. Robi wszystko by do tego doprowadzić, łącznie z przedziurawianiem prezerwatyw, które pękają podczas stosunku z narzeczonym. Jej partner, aspirujący panczenista nie jest jednak zadowolony z takiego obrotu sprawy i on z kolei łapie się wszelkich sposobów, by do zapłodnienia nie dopuścić. Venla jest jednak na tyle zdesperowana, by nawet skorzystać z okazji, jaką stwarza jej miejsce pracy, w którym miliony pakietów nasienia leżą bezczynnie w ciekłym azocie.
Film, który w humorystyczny sposób miał aspiracje zająć się tak poważnymi tematami jak niedojrzałość partnerów do posiadania dzieci i brak szczerości w związku, nie osiągnął sukcesu ani jako komedia ni tym bardziej dramat. Postacie pokazane zostały bardzo powierzchownie, co aktorom, często zresztą nie najlepszym, nie pozwoliło stworzyć wiarygodnych kreacji. Nie dopatrzyłam się też w filmie żadnych interesujących zdjęć, co dodatkowo zastanawiało mnie nas sensem jego pojawienia się na festiwalu. Z ulgą odetchnęłam, gdy wreszcie się skończył.
Na szczęście czekało mnie jeszcze tego dnia ponownie zachwycające kino azjatyckie. Japońska produkcja
"Hazan", także biorąca udział w konkursie o Złotą Żabę, to historia cieszącego się wygodnym, dostatnim życiem wykładowcy sztuki, który pewnego dnia oznajmia swojej rodzinie, że zamierza zrezygnować z obecnej pracy na rzecz garncarstwa. Ta decyzja bardzo martwi żonę Hazana, Maru, którą obawia się, że mąż, nie mając żadnej praktyki jako garncarz, skaże rodzinę na biedę, co najdotkliwiej odbije się na ich małych dzieciach. Jak każda pokorna japońska żona, także i Maru przyjmuje jednak wolę męża z wielką pokorą i z pięknej posiadłości w mieście przeprowadza się do skromnego domku w środku lasu.
"Hazan" to bardzo ciekawa opowieść o człowieku, który nawet kosztem szczęścia własnej rodziny postanawia zrealizować swoje marzenie. Tytułowy bohater pragnie doskonałości - gdy jego gliniane naczynia zawierają małe rysy, woli je potłuc niż sprzedać wieśniakom by uzbierać choć trochę grosza na ryż dla głodujących dzieci. Jego żona, choć cierpi widząc ogarniające go szaleństwo, wciąż wierzy, że jego upór przyniesie mu w końcu sukces.

Gościem festiwalu była operatorka filmu,
Akiko Ashizawa, pierwsza od długiego czasu kobieta rywalizująca o nagrody Camerimage. "Historia opowiedziana w filmie oparta jest na faktach. Dlatego jednym z ważniejszych zadań produkcyjnych była realizacja zdjęć w taki sposób, by oddały atmosferę Japonii sprzed ponad 100 lat. Zdecydowałam się na dużą ilość statycznych, niemalże nieruchomych obrazów, które moim zdaniem świetnie oddały klimat tamtych czasów" - powiedziała
Ashizawa. "Bardzo pomogły mi przy tej okazji moje doświadczenia związane z filmem dokumentalnym, od którego zresztą zaczynałam. Chciałam bowiem pokazać to, co typowe dla Japonii - piękno krajobrazów, starych budowli. Połączenie tego dokumentalnego podejścia i fabuły było dla mnie bardzo interesującym doznaniem".
Podczas konferencji nie zabrakło pytań o przemysł filmowy w Japonii. "W naszym kraju kręci się głównie filmy średniobudżetowe. Brak jest pieniędzy na superprodukcje ale jednak wystarcza ich na tyle, by budżety nie były zbyt niskie" - stwierdziła operatorka. "Coraz więcej powstaje również koprodukcji azjatyckich, tworzonych wspólnie przez filmowców z różnych krajów naszego regionu. Sądzę, że jest to główny nurt panujący ostatnio w naszej kinematografii".
"Wbrew wszelkim stereotypom uważam, że filmy japońskie i europejskie maja ze sobą wiele wspólnego. Reżyserzy w podobny sposób wyrażają bowiem uczucia i humor, prezentują zbliżoną wrażliwość" - zakończyła swoje spotkanie z widzami
Ashizawa.
Czytaj również:
Goście Camerimage 2004 i filmy konkursowe Lista pokazów specjalnych Święto operatorów, Camerimage 2004 rozpoczęte! Powrót do przeszłości - niedziela na festiwalu Camerimage