Tego jeszcze nie było! Polskie tytuły - dwie komedie obyczajowe, kryminał i komedia romantyczna - zajmują miejsca na szczycie listy kasowych przebojów pierwszego kwartału 2007 roku. I ratują frekwencję - czytamy w "Rzeczpospolitej".
"Testosteron" Andrzeja Saramonowicza i
Tomasza Koneckiego,
"Dlaczego nie!" Ryszarda Zatorskiego,
"Świadek koronny" Jarosława Sypniewskiego,
Jacka Filipiaka i
Michała Gazdy oraz
"Ryś" Stanisława Tyma zebrały od 800 tys. do 1 mln 200 tys. widzów. Łącznie obejrzało je 4 mln osób. A że w pierwszym kwartale 2007 roku kina odwiedziło ok. 10 mln, oznacza to, że cztery polskie tytuły zagarnęły dla siebie aż 40 proc. rynku.
Polacy zatęsknili za własnymi pejzażami na ekranie. Ale pod warunkiem, że znajdą je w filmach lekkich, łatwych i przyjemnych.
"Jasnym, błękitnym oknom" nie pomogły nawet nazwiska
Bogusława Lindy, który stanął za kamerą, oraz
Joanny Brodzik (
"Magda M."). Widzowie nie poszli na film o umieraniu. Trudno też liczyć, by przebojem II kwartału stał się na przykład wybitny, ale trudny obraz
Andrzeja Barańskiego "Parę osób, mały czas". Tytuł ten - z nagrodzoną w Karlowych Warach kreacją
Andrzeja Hudziaka jako Mirona Białoszewskiego i wielką rolą
Krystyny Jandy jako Jadwigi Stańczakowej - jest pozycją dla koneserów.
A gust milionów kształtują telewizyjne tasiemce. Ma być prosto, "życiowo", bez zbędnych pytań i refleksji. W takiej konwencji powstają wszystkie komedie romantyczne. Nikt nie dba o wiarygodność scenariusza, ważne, by ktoś kogoś kochał, zdradził, potem się pogodził. Nieskomplikowana akcja musi toczyćsię w ładnych wnętrzach - w świecie niby prawdziwym, ale bez biedy i bezrobocia, bez stresu i wątpliwości. Przyjemniej przecież oglądać rzeczywistość przez różowe okulary. Podobna konwencja obowiązuje w kryminałach, gdzie świat gangsterów jest równie wciągający i ciekawy jak świat policjantów.
Błahą akcję wspiera serialowa obsada. Telewizja przyzwyczaiła widzów do pewnych nazwisk:
Zakościelny,
Żmijewski,
Małaszyński,
Kożuchowska,
Szyc,
Kosiński,
Dygant,
Foremniak,
Kot plus cała plejada gwiazdek bez wykształcenia aktorskiego i warsztatu, mogących jedynie usiąść przy stole, wypić herbatę i pogawędzić. Ale w niektórych filmach to wystarczy. Aktorskie przenikanie telewizji i kina jest typowo polską specyfiką. Na Zachodzie są to dwa odrębne światy. Rzadko się zdarza, by gwiazda seriali zaistniała na dużym ekranie, a jeśli to zrobi, jak np.
George Clooney, wycofuje się z telewizyjnych tasiemców.
Jednak w Polsce to współistnienie się opłaca. Zwłaszcza że stacje telewizyjne chętnie współprodukują przeboje, apotem zalewają widza ich zwiastunami.
"Świadek koronny" był reklamowany w TVN niemal na okrągło, a kiedy frekwencja na filmie zaczęła się zmniejszać, natychmiast pojawiły się na małym ekranie zajawki
"Odwróconych", czyli serialowej wersji
"Świadka...".
Bardziej ambitne założenia od twórców
"Dlaczego nie!" i
"Świadka koronnego" poczynili
Saramonowicz i
Konecki w
"Testosteronie". Przenosząc na ekran sztukę teatralną, postawili na ostrzejszy dialog i nieco bardziej wyrafinowaną fabułę. Podobnie jak
Stanisław Tym, którego
"Ryś" jest w gruncie rzeczy smutnym filmem o współczesnej Polsce. Za nim jednak stanęła legenda kultowego
"Misia" Stanisława Barei i popularność samego
Tyma, który dla wszystkich jest gwarancją dobrej zabawy, a dla bardziej wymagających dodatkowo obietnicą inteligentnych i nieoklepanych point.
Większość recenzentów bardzo krytycznie odnosiła się do komercyjnego polskiego kina. Inny punkt widzenia prezentuje jeden z najwybitniejszych polskich twórców
Krzysztof Zanussi.
- Kultura narodowa powinna obejmować wszystkie warstwy rzeczywistości - mówi reżyser. - Oczywiście ogromnie ważne są sztuka i kultura wysoka. Ale nieszczęściem jest, gdy przez obcych artystów zostaje zawłaszczona kultura popularna. Sytuacja, w której Polska miałaby tylko kino ambitne, a rozrywkę pozostawiła innym, byłaby chora. Dlatego szczerze się cieszę z sukcesów naszych komedii. Czy razi mnie serialowość tych obrazów? Tak, ale kino dociera dzisiaj do masowego widza tak, jak może. Lepsze to niż nic. Chciałbym tylko, żeby nie były to jedyne sukcesy naszej kinematografii. Dlatego trzymam kciuki za
"Katyń" Andrzeja Wajdy. I liczę, że ten ważny film dotrze do szerokiej publiczności tak jak kiedyś
"Pan Tadeusz" czy
"Zemsta".