FilmWeb: Dlaczego zdecydowała się Pani zostać reżyserem? Czy wpływ Pani ojca i brata miał tu jakieś znaczenie?
Małgorzata Szumowska: Trudno jest mi powiedzieć, czemu. Zawsze miałam potrzebę tworzenia czegoś, próbowałam różnych rzeczy - grania na gitarze, tańca, zakładałam teatry amatorskie, zajmowałam się śpiewem, byłam po prostu niespokojnym duchem. W pewnym momencie padło po prostu na reżyserię. Myślę, że owszem, między innymi przez to,że mój brat studiował na tym kierunku, a ojciec robił filmy. Nie miało to jednak znaczenia decydującego. Może trochę imponował mi mój brat, który wracał z zajęć w szkole filmowej, dyskutował z tatą, obracał się w środowisku twórców. Potem poznałam jego przyjaciela, Mariusza Grzegorzka, który robił wtedy
"Rozmowę z człowiekiem z szafy". To wszystko wydawało mi się bardzo egzotyczne i atrakcyjne.
FilmWeb: Przez dwa lata studiowała Pani jednak historię sztuki.
Małgorzata Szumowska: Tak, przez dwa lata na Uniwersytecie Jagiellońskim. W pewnym momencie jednak znudziło mnie to, nie będę ukrywać.
FilmWeb: Proszę powiedzieć jak wyglądała opieka
Wojciecha Jerzego Hasa nad Pani pełnometrażowym debiutem fabularnym
"Szczęśliwy człowiek". Podobno
Has nie kierował realizacją filmu, nie podpowiadał rozwiązań, lecz udzielał raczej wskazówek dotyczących życiowych zagadnień związanych z opowiadana historią.
Małgorzata Szumowska: Has sprawiał wrażenie człowieka niezwykle trudnego w kontakcie, ale pod nieco szorstką powierzchownością był osobą bardzo wrażliwą. Mało komu jednak udawało się do niego dotrzeć. Ja miałam to szczęście, że mnie bardzo lubił, ja jego również.
Has naprawdę się nie wtrącał - jeśli uważał, że ktoś jest twórcą, artystą, to może robić film po swojemu. Fakt, że pozwolił mi robić film w swoim studiu, że dostałam na ten film pieniądze dzięki jego nazwisku, to była najbardziej znacząca pomoc. Po drugie, wspierał mnie jako człowiek - swoją bezkompromisowością, nieugiętością. Bardzo mi to imponowało.
Has pod koniec życia nie robił już filmów, ze względu na to, że nie chciał iść na żadne układy, kompromisy. Nie naginał się do tego, co mu inni dyktowali. Patrząc na niego, można było sobie pomyśleć, że warto postępować tak jak on, że warto zrobić dokładnie taki film, jaki się chce i nie bać się opinii, które zawyrokują, że film jest za poważny, za nudny, a ujęcia są za długie. Ja się nie bałam, zrealizowałam swój film i odnoszę sukcesy za granicą. Czasem myślę, że gdyby nie Has, to pewnie bym się zawahała.
FilmWeb: Dlaczego na debiut fabularny wybrała Pani tak smutną historię?
Małgorzata Szumowska: Trudno powiedzieć, po prostu taką miałam potrzebę. Jak mówię, wywodzę się z takiej szkoły, w której wychowałam się na tego rodzaju kinie, jakie robił Tarkowski i jemu podobni twórcy. Było to dla mnie inspiracją, a po drugie, chciałam powiedzieć coś na serio o życiu, bez przymrużania oka i bez wyraźnych ukłonów w stronę widza. Zamierzałam też uniknąć efekciarstwa, a na to, jak myślę, można sobie pozwolić wyłącznie przy swoim pierwszym filmie.
FilmWeb: Nie bała się Pani jednak poruszania tak poważnego, przygnębiającego tematu? Pojawiły się przecież głosy, że artysta w Pani wieku nie powinien podejmować się mówienia o rzeczach ostatecznych w tak poważnym tonie.
Małgorzata Szumowska: To absurd - twierdzenie, że człowiek młody nie powinien zajmować się poważnymi historiami, świadczy o braku zaufania do rozpoczynających twórczość artystów. Kiedy sięgniemy w przeszłość, spostrzeżemy, że to właśnie ludzie młodzi mają najbardziej otwarte umysły, są bardziej ciekawi życia, świata, zadają sobie pytania dlaczego umieramy, po co jest śmierć, po co żyjemy, czym jest miłość i tym podobne. Ludzie starsi natomiast, tracą pewną wrażliwość, nie zadają sobie już tego rodzaju pytań, nie miotają się, nie żyją w takim chaosie, którą niesie młodość. Jeśli człowiek młody spędza swój czas wyłącznie na myśleniu o tym, co jest tu i teraz, to nie rozwija się wewnętrznie. Widzę, że mój film podoba się zwłaszcza publiczności młodej, że trafia do niej.
"Szczęśliwy człowiek" bierze udział w zagranicznych festiwalach, na których gromadzi się młoda widownia. Ci młodzi ludzie mają podobne problemy i rozumieją ten film. Dlatego zupełnie się nie zgadzam z zarzutem, że zrobiłam film, który powinien być raczej zrealizowany przez starszego twórcę. Takie opinie świadczą wyłącznie o tym, że młodych ludzi się nie szanuje, że uważa się ich za pokolenie żyjące tylko tym, co miłe, łatwe, przyjemne i kolorowe.
FilmWeb: Jak odbiera Pani zatem film
Zanussiego,
"Życie jako śmiertelna choroba przenoszona droga płciową", który choć traktuje o podobnych zagadnieniach, co Pani debiut fabularny, zrealizowany jest przez człowieka z dużo starszego pokolenia?
Małgorzata Szumowska: Film
Zanussiego obejrzałam chyba dopiero na festiwalu w Gdyni. Bardzo mi się podobał od strony przekazu merytorycznego. Niezwykle mnie interesuje i porusza temat tego filmu. Sposób natomiast, w jaki to jest zrobione, forma tego obrazu do mnie nie przemawia. Estetyka tego filmu jest mi obca. Jest to świat, który nie został wykreowany, jest to zwyczajnie fotografowana opowieść. Treść zatem, jak mówię, absolutnie mi odpowiada, od strony formalnej zaś ten film w żaden sposób mnie nie zaskoczył.
FilmWeb: Czy zatem Pani film został celowo wystylizowany? Zdjęcia, sposób fotografowania miał służyć podkreśleniu formy przekazu?
Małgorzata Szumowska: W Polskim kinie zapanowała jednolita estetyka - zdjęcia są realistyczne, wiernie, płasko oddające rzeczywistość. Taki sposób prezentacji akceptuje zarówno widownia, jak i krytyka. Tak właśnie było w filmie
Zanussiego, mi natomiast zupełnie to nie odpowiada, bo ważną rzeczą w warsztacie reżysera jest forma, umożliwiająca rozpoznanie niepowtarzalnego stylu widzenia świata przez twórcę. W swoich poprzednich filmach,
"Ciszy" i
"Wniebowstąpieniu" zastosowałam bardzo podobną estetykę jak w
"Szczęśliwym człowieku". Wydaje mi się, że zaczynam odnajdywać swój kierunek. We współczesnych czasach treści ciągle się powtarzają, nie ma w tym nic złego, przeciwnie, cenne jest, że opowiadamy o zagadnieniach fundamentalnych, ale forma powinna się zmieniać. Forma jest bowiem wyznacznikiem twórcy, reżysera.
FilmWeb: Czy wobec tego forma, którą Pani przyjęła, nie będzie ulegać zmianom, pozostanie jej Pani wierna we wszystkich swoich obrazach? Nie zamierza Pani spróbować innej estetyki, innego stylu, odejścia do dotychczasowego sposobu oglądu świata?
Małgorzata Szumowska: Na pewno nie zmierzam zmieniać je całkowicie. Będzie ona na natomiast niewątpliwie ulegać ewolucji, przekształceniom. Mój następny projekt, pomysł, który mam na kolejny film dyktuje mi inne kompletnie inne warunki. Na pewno zastosuje mniej wysmakowaną fotografię.
FilmWeb: Rozumiem jednak, że nie pociąga Pani estetyka teledyskowa, opatrzona nerwowym tempem, agresywnym kolorem?
Małgorzata Szumowska: Absolutnie nie. Nie jest mi bliska estetyka kolorowa, reklamówkowa, jaką można zresztą zaobserwować w niektórych polskich filmach. To mi zupełnie nie odpowiada, wolę już surowe, brudne zdjęcia, z ręki bez światła.
FilmWeb: Potrafiłaby Pani wskazać swoich mistrzów kina?
Małgorzata Szumowska: Moim największym mistrzem jest Tarkowski, którego cenię sobie najwyżej. W ogóle rosyjscy reżyserzy, a poza tym Bergman, Fellini, bardzo klasyczny zatem zestaw. Ale lubię też niektóre rzeczy ze współczesnego kina, zwłaszcza parę tytułów, na przykład
"American Beauty".
FilmWeb: Wróćmy jeszcze do Pani filmu,
"Szczęśliwy człowiek", który zapraszany jest na mnóstwo festiwali zagranicznych. Czy jego odbiór rzeczywiście jest tam nieporównanie lepszy niż w kraju?
Małgorzata Szumowska: Tak, film cieszy się dużą uwagą, powszechnie traktowany jest za granicą z zachwytem, co mnie dziwi, bo patrzę na niego wtedy trochę jak nie na swoje dzieło. Mój film zapraszany jest w taką ilość miejsc, że brakuje już kopii. Ma być pokazywany jednocześnie w Karlowych Varach i Jerozolimie, w Nowym Jorku i San Francisco, muszę więc wybierać dokąd go wysłać, bo jest tylko jedna kopia z angielskimi napisami. Co chwila otrzymuję kolejne faxy w sprawie tego filmu. Tutaj, na ogół niewiele osób zdaje sobie sprawę, że ten film jako jedyna produkcja z Polski pokazywana jest na rozlicznych festiwalach zagranicznych. Na dużych festiwalach, jak na przykład w Goeteborgu, czy Rotterdamie, Salonikach,
"Szczęśliwy człowiek" postrzegany jest jako reprezentant polskiej kinematografii, tego, co się w kinie polskim dzieje. Jest to dla mnie bardzo zabawne, obcokrajowcy traktują go jak zjawisko typowe u nas, myślą, że nastąpił tu powrót do tego właśnie rodzaju kina.
FilmWeb: Powiedziała Pani nawet, że przyjmują go jako twórczość pokrewną filmom
Kieślowskiego.
Małgorzata Szumowska: Tak, ja już nawet przeciwko temu bardzo nie protestuję, ale istotnie, tak go odbierają.
FilmWeb: W ilu kopiach film wszedł w Polsce do kin?
Małgorzata Szumowska: Naturalnie tylko w dwóch, jedna wyświetlana jest w kinie Rejs w Warszawie, druga w kinie Atlantic w Krakowie. Ale ja na nic więcej nie liczę, nie przeznaczałam go przecież wcale do dystrybucji. Był on zresztą realizowany jako film godzinny, potem został wydłużony ze względu na swoją jakość. Bardzo mile zaskoczyli mnie ludzie z telewizji, którzy bardzo mi pomogli przy jego powstawaniu, co obala w moim mniemaniu mit o niedostępnej telewizji, która rzuca młodym twórcom kłody pod nogi. Oni właśnie postanowili ten film wydłużyć, dali mi swobodę twórczą, roztoczyli nad nim mecenat kulturalny. Po pokazie w Gdyni znalazł się dystrybutor. Dlatego to, co napisał Kurpiewski w "Filmie", że film został źle przyjęty na tamtejszym festiwalu, jest nieprawdą. Wiem, że na ten film wybierze się niewiele osób, ale mi to naprawdę nie przeszkadza, bo od początku zdawałam sobie sprawę, jakiego rodzaju obraz tworzę. Cieszę się, że w ogóle trafił do kin.
FilmWeb: Czym kierowała się Pani w doborze aktorów do tego filmu?
Małgorzata Szumowska: Przede wszystkim nie chciałam angażować aktorów znanych z okładek kolorowych czasopism. Prasa i ogólnie pojęte media odbierają świeżość aktorowi, z którego czynią gwiazdę. Dlatego szukałam kogoś, kto nie wyziera na nas z każdego kiosku z czasopismami. Wybrałam
Jadwigę Jankowską-Cieślak, ponieważ to wspaniała aktorka, która ma niesamowicie ciekawą twarz, dzięki czemu może znakomicie zagrać, nie wypowiadając nawet wielu kwestii, a ja od początku nie chciałam umieszczać w swoim filmie dużo dialogów.
Małgosię Hajewską-Krzysztofik znam natomiast z Krakowa, z teatru i uważam, że to wybitna aktorka, która w ogóle w Polskim kinie nie jest wykorzystywana. A przecież ma niezwykły talent filmowy - wypada niezwykle naturalnie przed kamerą. To świetna aktorka, która powinna o wiele więcej grać.
FilmWeb: Ma Pani łatwość w prowadzeniu aktorów, czy też jest to dla Pani wyjątkowo mozolna praca, wymagająca usilnego dobijania się o określony efekt?
Małgorzata Szumowska: Początkowo wydawało mi się, że w ogóle nie potrafię prowadzić aktorów, ponieważ nigdy wcześniej z nimi nie pracowałam. Ale z czasem przekonałam się, że mam łatwość w ich reżyserowaniu. Jedynie chyba przez pierwsze parę godzin prób, kiedy usiłuję poznać daną osobę i przebić się do jej wnętrza, stanowi to dla mnie pewien problem. Później jednak idzie mi już dobrze, ponieważ jestem bezpośrednia i ludzie mi ufają, a to chyba najważniejsze.
FilmWeb: Czy w Polskim kinie dostrzega Pani ostatnio jakieś wyjątkowo ciekawe, interesujące zjawiska, związane z twórczością młodych artystów właśnie?
Małgorzata Szumowska: Nienajlepiej orientuję się w twórczości amatorskiej, która ostatnio przeżywa u nas rozkwit, aczkolwiek zaczynam dostrzegać znaczne zmiany w naszym kinie. Przede wszystkim twórczość Łukasza Barczyka z mojego roku, który zrobił
"Patrzę na Ciebie, Marysiu". Mam nadzieję, że będzie realizował następne, doskonałe filmy. Jest też Artur Urbański, który niedawno ukończył swój debiutancki film, jest Mariusz Front, który również zakończył zdjęcia do swojego pierwszego filmu - słowem, debiutuje kilku interesujących twórców. Uważam, że to bardzo ważne zjawisko, które może spowodować, że pojawi się jakieś pokolenie filmowców, grupa młodych ludzi, wchodzących właśnie do filmu. Nie wierzę co prawda za bardzo w żadne manifesty pokoleniowe, grupowanie się pod szyldem określonego prądu, czy stylu, ale na pewno pojawi się formacja, pragnąca robić filmy szczere, od serca, nie obliczone wyłącznie na szybki sukces. Tego rodzaju podobieństwo w traktowaniu twórczości, świeżość myślenia jest właśnie tym, co mogłoby nas, debiutantów łączyć. Byłaby to z jednej strony opozycja w stosunku do superprodukcji, a z drugiej, do filmów przeznaczonych dla widowni masowej, jak na przykład obrazy Pasikowskiego.
FilmWeb: Czy ma już Pani jakieś konkretne plany reżyserskie?
Małgorzata Szumowska: W tej chwili robię dokument, za pięć dni zaczynam zdjęcia, których realizacja potrwa trzy tygodnie. Film będzie nosił tytuł
"Dokument dla Ojca". Potem zrobię być może teatr telewizji, ale czekam na razie na przyznanie mi praw do tekstu dramatu, którego autorem jest pisarz amerykański. Kończę też pisać scenariusz razem z
Przemkiem Nowakowskim, który był też współscenarzystą
"Egoistów". Być może za półtora roku stanę więc znowu na planie filmu fabularnego.
FilmWeb: Życzę zatem powodzenia i dziękuję za rozmowę.