Wywiad z Grzegorzem Lipcem i Krzysztofem Czarkowskim

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Wywiad+z+Grzegorzem+Lipcem+i+Krzysztofem+Czarkowskim-15430
FilmWeb: Powiedzcie, jak to się stało, że grupa kumpli z jednego osiedla zaczęła wspólnie realizować filmy. Jak w ogóle powstało Sky Piastowskie?
Grzegorz Lipiec i Krzysztof Czarkowski w filmie 'Ze zycie ma sens'Grzegorz Lipiec: Sky Piastowskie powstało w roku 1990, kiedy siedzieliśmy sobie przy trzepaku na osiedlu. Postanowiliśmy wtedy, że wynajmiemy kamerę i zrealizujemy wygłupy przed nią. Korzenie Sky Piastowskich sięgają jednak dalej, bo czasów dzieciństwa każdego z nas - zawsze mieliśmy zainteresowania artystyczne. Ja, podobnie jak Krzysiek, uwielbiałem chodzić do kina, była to zresztą kiedyś jedyna dostępna dla nas rozsądna rozrywka, pozwalająca oderwać się od rzeczywistości. Ujściem tych zainteresowań i jednocześnie ich punktem kulminacyjnym było właśnie powstanie grupy Sky Piastowskie.
Krzysztof Czarkowski: Mamy, że się tak wyrażę, małego świra na punkcie kina. Takie ciągoty objawiały się już kiedy byliśmy dziećmi. Swego czasu, w telewizji były tylko dwa kanały - kiedy budziliśmy się o siódmej, włączaliśmy odbiorniki i z nudy oglądaliśmy wszystko jak leci, nawet programy rolnicze.
Grzegorz Lipiec: Było też kino z tektury - kleiło się dwie tektury, wycinało ekran, kradło rolki ze sklepu i wsuwało się tam kolejne kadry filmu. Było wykręcanie żarówki i zacinanie na półpiętrze windy pełnej ludzi, a potem nagrywanie ich reakcji na magnetofon. Później pojawiła się kamera. Mój ojciec zajmował się fotografią, miał kamerę osiem milimetrów, moje pierwsze kontakty z kinem polegały więc na seansach domowych - były to projekcje scen z życia rodziny.
Krzysztof Czarkowski: Nie marzyła nam się oczywiście wielka kariera, gwiazdorstwo, sława. Nasze zainteresowania nie zmierzały w tym kierunku. Nie wiem, czy potrafimy robić dobre filmy, ale to właśnie jest naszym celem, nie zaś popularność.
Grzegorz Lipiec: Zgadza się. Chociaż ja marzyłem o tym, że będę kiedyś siedział w kinie, zapadnie ciemność, pojawi się smuga światła z projektora, usadowię się wygodnie w fotelu, a na ekranie zobaczę historie opowiedzianą przez nas. To marzenie się spełniło. Warto mieć marzenia.
Krzysztof Czarkowski: I w tym momencie życie ma sens (śmiech).

FilmWeb: To pytanie zadaje Wam pewnie każdy, ale chyba nie sposób go uniknąć, oglądając "Że życie ma sens". Czy jest to film autobiograficzny, film o Was? Opowiada on przecież historię grupy młodych ludzi, przyjaciół z podwórka, którzy wspólnie robią filmy.
Grzegorz Lipiec: Poniekąd jest to rzeczywiście film o nas, trudno jednak ustalić granicę, za którą kończy się realne życie, a zaczyna filmowa fikcja. "Że życie ma sens" opowiada o grupie filmowców, a my jesteśmy grupą filmową. U nas także nie zawsze było kolorowo, jeśli chodzi o interakcje wewnątrz grupy, ale to co mieliśmy do powiedzenia na temat jednego z głównych problemów tego filmu - narkotyków - zawarliśmy w filmie. Jedno jest pewne - krąg przyjaciół z "Że życie ma sens" rozpadł się, bohaterowie przeżyli dramat uzależnienia, my zaś istniejemy i działamy wspólnie dalej. Nie lubię się zresztą uzewnętrzniać ze swoimi nałogami.
Krzysztof Czarkowski: A poza tym, jak sama zauważyłaś, ja w filmie używam dosyć często i chętnie wulgaryzmów, w rzeczywistości natomiast nie posługuję nimi równie natarczywie. Film jest pewną wizją, opartą na obserwacji rzeczywistości. Nie oszukujmy się, to, co przedstawiliśmy w "Że życie ma sens", trafnie oddaje realne problemy. Było to widać już po pierwszych pokazach, po reakcjach ludzi, którzy mówili: to są nasze klimaty, to samo dzieje się u nas. I nie miało znaczenia, czy znajdowaliśmy się w mieście stutysięcznym, czy w wielkiej aglomeracji.
Grzegorz Lipiec: Nie jest jednak tak, że ten film opowiada o rzeczach, które nas bezpośrednio nie dotknęły. Kilku naszych znajomych odeszło, kilku jest mocno uzależnionych od heroiny. Myślę, że to się zdarza wszędzie i jeśli ktoś nie widzi, jakim problemem są narkotyki, to znaczy, że albo nie z tym bezpośredniej styczności, albo stara się tego po prostu nie dostrzegać. My natomiast obserwujemy, co się dzieje dookoła. Ale opowiadamy tez o sobie, o młodych ludziach, o zmaganiu się z rzeczywistością. "Że życie ma sens" jest więc poniekąd opowieścią o nas, lecz z pewnością nie jest to autobiografia. Nie włączyliśmy po prostu kamery w trakcie którejś z imprez, żeby potem zmontować tylko cały materiał.

FilmWeb: Ale podczas realizacji filmu było chyba miejsce na improwizację?
Grzegorz Lipiec: Naturalnie, było dużo improwizacji w dialogach. Mieliśmy przygotowany scenariusz, ale już kiedy go tworzyłem, pisałem go pod dane osoby. Znam je na tyle, żeby wiedzieć, w jakich klimatach dobrze się czują, jakim slangiem może się posługiwać na przykład Krzysiek, w jaką sytuację mógłby wczuć się najłatwiej. Wiedziałem, że dając mu wolną rękę w sposobie opowiedzenia historii postaci, którą odtwarzał, postępuję słusznie, bo mam gwarancję, wypadnie naturalnie i prawdziwie.
Krzysztof Czarkowski: Nie uprawialiśmy oczywiście wolnej amerykanki, nad wszystkim kontrolę sprawował kolega reżyser, obecny tu Grzegorz Lipiec (śmiech). I nie ukrywajmy, bywało czasami tak, że na planie mocno iskrzyło, bo Grzesiek jest bardzo wymagający i uparty, a kiedy się coś robi z własnej woli i za własne pieniądze, to po wielu godzinach ciężkiej pracy, zmęczenie, czy zniechęcenie dają o sobie znać. Grzegorz jest jednak bardzo ambitny i kiedy już coś robi, chce żeby to było zrobione możliwie najlepiej. Wydaje się, że to takie proste - grupa chłopców dostała kamerę i nakręciła film. Nie, to była naprawdę ciężka praca.

FilmWeb: Jak wspominacie realizację tego filmu? Jak wam się wspólnie pracowało? Czy panował ścisły podział ról, czy też dochodziło na tym tle do jakichś spięć, bo z pewnością każdy miał własną koncepcję, wizję filmu?
Grzegorz Lipiec: Była to oczywiście praca zespołowa, byłem więc otwarty na rożne sugestie. Cała koncepcja filmu powstała po mojej rozmowie z Krzyśkiem pewnego letniego dnia w jakiejś knajpie przy piwku. Wtedy narodził się pomysł, a później naturalnie ustalił się podział ról, zdecydowaliśmy kto będzie reżyserował, kto będzie robił dźwięk, kto zdjęcia, kto zagra. Ja byłem tą osobą, która przejęła obowiązki organizacyjne, dlatego, że przy takiej produkcja jak nasza, gdzie wszyscy pracują za darmo, trudno zebrać wszystkich ludzi w jednym miejscu i o jednej porze.
Krzysztof Czarkowski: Nie oszukujmy się - gdyby nie determinacja i upór Grześka, ten film by nie powstał. Nie mówię tego dlatego, że obok mnie siedzi Grzegorz, ale naprawdę tak myślę. Kiedy ma się jeszcze inne rzeczy do roboty, poza kręceniem filmu, jak na przykład szkoła, trudno się czasem zmusić do podjęcia wysiłku i zorganizowania planu. Grzegorz potrafił nas zmobilizować.

FilmWeb: Skąd czerpałeś inspirację do stworzenia postaci Vincenta?
Krzysztof Czarkowski: Jestem człowiekiem, który ubóstwia obserwować. Często zapamiętuję dokładnie wiele sytuacji. Poza więc sporą dawką Krzysia Czarkowskiego w postaci Vincenta, jest w niej mnóstwo innych cech, które zaobserwowałem u określonego typu ludzi. Wystarczy czasem popatrzeć jak zachowują się ludzie - niektórzy nie zwracają na to uwagi, ale ja potrafię wyłapywać niuanse niektórych zachowań i wykorzystuję to pracy nad rolą. Stąd właśnie czerpałem inspirację do zbudowania postaci Vincenta. Poza tym, lubię tworzyć nowomowę i być może dlatego przekonująco brzmi język jakim się on posługuje. Oczywiście dużo dyskutowaliśmy o tym, jak ma wyglądać moja postać.
Grzegorz Lipiec: Ale niewątpliwie kwestie wypowiadane przez Vincenta są zasługą aktorskich umiejętności Krzyśka i jego inwencji.

FilmWeb: Czy robiąc "Że życie ma sens", myśleliście o jakiejś konkretnej widowni, wiedzieliście do kogo chcecie adresować ten film?
Grzegorz LipiecGrzegorz Lipiec: Myśleliśmy na pewno o swoim pokoleniu. Jesteśmy ludźmi młodymi i takich właśnie osób ten film jest skierowany. Życie pokazało jednak, że trafia on także do starszych odbiorców. Bardzo nas to cieszy, bo na film przychodzą często rodzice tej młodzieży, którą pokazaliśmy w "Że życie ma sens". Otwiera im to oczy na masę problemów, których istnienia nie byli świadomi. Większości bowiem wydaje się, że narkomani to brudni, zarośnięci hippisi, koczujący na dworcach. I nagle, po obejrzeniu tego filmu, spostrzegają, że są to normalni, zwykli ludzie, którzy często pomimo swojego wykształcenia, wpakowali się w takie bagno jak narkotyki. Dla starszego pokolenia nasz film jest więc pewnym poradnikiem, który uświadamia i ostrzega przed tym, co może się stać, gdy zaniedbane zostaną pewne rzeczy. Dotarliśmy wic do trochę szerszej publiczności, niż początkowo zakładaliśmy.
Krzysztof Czarkowski: Nie chodziło nam o tani dydaktyzm, ale o pokazanie, z czym się te używki wiążą. Nie jesteśmy wielkimi przeciwnikami wszelkich narkotyków, ale chcieliśmy powiedzieć młodym ludziom: zobaczcie, co się może z wami stać - macie wolną wolę, jesteście dorośli, i tak sami zdecydujecie o własnym losie, nie pomogą tu żadne obwarowania prawne, ale pomyślcie, jak możecie skończyć. Chcieliśmy uświadomić koszmarne konsekwencje sięgania po narkotyki, zwłaszcza po heroinę.

FilmWeb: Produkcja filmu trwała rok - to dość długo. Czym to było spowodowane? Brakiem pieniędzy?
Grzegorz Lipiec: Nie, przy tego rodzaju produkcji jak nasza, którą można określić jako niezależną, gdzie wszyscy pracują za darmo, a mają poza tym swoje życie i masę innych obowiązków, zebranie całej ekipy oraz zapanowanie nad jej organizacją jest rzeczą szalenie trudną. Dlatego realizacja filmu ciągnęła się tyle czasu - wciąż trzeba było ustalać nowe terminy, dostosowywać ja do rozkładu zajęć wszystkich osób, które pracowały nad "Życiem...". Poza tym, nie zawsze było kolorowo - czasem rzucano nam kłody pod nogi, zdarzały się różne wypadki na planie, a wszystko to przedłużało pracę.

FilmWeb: Był jednak taki moment, że zabrakło pieniędzy na dokończenie filmu. Wtedy pomogły Wam władze zielonogórskie, włączyli się też prywatni inwestorzy.
Grzegorz Lipiec: Tak, kiedy zaczynaliśmy tę produkcję, wykładaliśmy na nią swoje prywatne pieniądze. W pewnym momencie te pieniądze się skończyły i wtedy Urząd
Miejski w Zielonej Górze przyszedł nam z pomocą. Wsparły nas też inne, prywatne ugrupowania, a także Tor, pani Iwona Ziółkowska. Znaleźli się więc ludzie dobrej woli, którzy zaufali nam i dali nam pieniądze, nie ingerując w merytoryczną stronę filmu. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni i nigdy im tego nie zapomnimy.
Krzysztof Czarkowski: Nie były to oczywiście jakieś niebotyczne sumy, łącznie budżet filmu zamknął się w kwocie około czterech tysięcy złotych.

FilmWeb: Jak traktujecie swój sukces?
Grzegorz Lipiec: Jesteśmy świadomymi, dużymi chłopcami, myślę więc, że przyjmujemy go spokojnie, nie zachłysnęliśmy się powodzeniem naszego filmu.
Krzysztof Czarkowski: Traktujemy to z dużą pokorą, choć powiem nieskromnie, że jesteśmy dumni z tego, że udało się nam zrobić ten film i że odniósł on taki sukces. Miła jest świadomość, że wzbudziliśmy zainteresowanie, ale nie należymy do facetów, którzy będą teraz zadzierać głowy i podrywać szesnastoletnie panienki.

FilmWeb: Jak udało wam się znaleźć dystrybutora filmu?
Grzegorz Lipiec: To był przypadek. Nastąpił tu efekt domino - ktoś zobaczył film, następnie opowiedział o nim komuś innemu, z kolei ten ktoś przekazał informacje dystrybutorowi. Zaczęło się od "Machiny", która pokazała film Stefanowi Laudynowi, dyrektorowi
Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Stefan Laudyn zaprezentował "Że życie ma sens" na swojej imprezie, wcześniej zaś zaniósł kasetę dystrybutorowi, któremu film najwyraźniej się spodobał, postanowił go bowiem wprowadzić do kin. My sami nie zabiegaliśmy o oficjalną dystrybucję "Że życie ma sens", nie odczuwaliśmy takiej potrzeby. Nie byliśmy nastawieni na taki obrót spraw, komercyjne względy nie wchodziły tu w rachubę.

FilmWeb: Czy zamierzacie nadal realizować wspólnie filmy w ramach grupy Sky Piastowskie, czy też Ty Grzegorzu myślałeś o samodzielnych przedsięwzięciach artystycznych? Uczysz się przecież w Łódzkiej Szkole Filmowej, myślałeś więc pewnie o pójściu własną drogą.
Grzegorz Lipiec: Swoją przyszłość chcę związać z kinem, z filmem. Sky Piastowskie na pewno będzie działać, mamy już kilka projektów. Jeżeli jednak ktoś zgłosi się do mnie z jakąś propozycją lub sam poczuję potrzebę zrealizowania projektu poza grupą, to niewykluczone, że tak się stanie. Krzysiek zagrał już w filmie reżyserowanym przez Przemysława Wojcieszka, być może ktoś inny dostanie ofertę wystąpienia w filmie, może komuś zaproponują zrobienie zdjęć lub napisanie muzyki do profesjonalnej produkcji. W grupie nie ma zawiści, podziałów, wszyscy się ze swoich osiągnięć. Byłoby fajnie, gdybyśmy poza realizowaniem swojej pasji mogli jeszcze zarabiać na tym pieniądze.

FilmWeb: Czy teraz, kiedy film wzbudził takie uznanie, pokazywany jest na festiwalach, zostanie wprowadzony do kin, łatwiej jest wam realizować kolejne projekty, łatwiej pozyskać na nie pieniądze? Może dostaliście już jakieś propozycje od producentów?
Grzegorz Lipiec: Na razie nie dostaliśmy żadnych ofert. Wciąż jesteśmy jeszcze zajęci "Życiem...", kiedy będziemy mieć ten etap za sobą, pomyślimy o następnych krokach. Bez względu na to, czy będziemy tworzyć z kimś z zewnątrz, czy nie, na pewno nie przestaniemy robić filmów. Bez zbędnej kokieterii - na pewno będzie nam teraz w jakimś stopniu łatwiej, przynajmniej jeśli chodzi o media - jeśli zrobimy coś nowego, usłyszy o tym nie tylko
Zielona Góra.

FilmWeb: Gdzie można zobaczyć Wasze poprzednie filmy?
Grzegorz Lipiec: Na festiwalach, przeglądach, które odbywają się w dość regularnych odstępach czasu w różnych miastach Polski. Chyba, że ktoś zainteresuje się wydaniem ich na kasecie, choć nie sądzę.

FilmWeb: Ostatnio dosyć dużo mówi się o Polskim kinie niezależnym. Uważani jesteście za głównych reprezentantów tego nurtu. Co dla Was oznacza to pojęcie i jak oceniacie własne miejsce w tym obszarze?
Grzegorz Lipiec: Myślę, że każda z podobnych grup, czy osób tworzących filmy, ma swoje własne, subiektywne spojrzenie na tą sprawę. Ostatnio nie prowadzę już takiego rozróżnienia - kino głównego obiegu i niezależne. Istotnie toczą się dyskusje na ten temat, pytanie o status kina niezależnego jest chyba drugim najważniejszym zagadnieniem po pytaniu, czy życie ma sens (śmiech). Wychodzę jednak z założenia, że film jest albo dobry, albo zły. Za bardzo nie interesuje mnie, czy twórca tego filmu jest profesjonalistą, czy amatorem i czy zrobił film za dwa tysiące, czy za dwieście milionów złotych.
Krzysztof Czarkowski: Trzeba też spojrzeć na to z perspektywy odbiorcy. Widz nie idzie do kina z myślą o tym, że zobaczy film zrobiony przez amatora lub profesjonalistę. Czasem kieruje się nazwiskiem twórcy, ale większość widowni nie ma pojęcia o technice robienia filmu i ocenia efekt finalny. Publiczność interesuje jedynie to, czy będzie się przez czas trwania filmu dobrze bawić, czy też poczuje się znudzona.

FilmWeb: Możecie już powiedzieć coś o waszych kolejnych planach?
Grzegorz Lipiec: Na razie odcinamy jeszcze kupony od "Że życie ma sens", film dopiero wchodzi na ekrany. Jest kilka projektów, które będą skupiać się dla odmiany nie na problemach społecznych, lecz na sferze emocji, na poszukiwaniu swojej tożsamości.
Krzysztof Czarkowski: Może wreszcie uda się wprowadzić więcej postaci kobiecych do naszego kina. Do tej pory nie było ich w naszych produkcjach zbyt wiele, dlatego teraz chcemy uczynić głównymi bohaterkami naszych filmów dziewczyny.

FilmWeb: Dzięki za rozmowę.