Wywiad z Mariuszem Trelińskim, reżyserem kontrowersyjnego filmu "Egoiści"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Wywiad+z+Mariuszem+Treli%C5%84skim%2C+re%C5%BCyserem+kontrowersyjnego+filmu+%22Egoi%C5%9Bci%22-15415


mariusz TrelińskiFilmWeb: Na konferencji prasowej, poświęconej "Egoistom", powiedział Pan, że wiedział dokładnie, jaki film realizuje. Czy liczył się Pan także z wywołaniem tego rodzaju reakcji, jakie obserwujemy po premierze obrazu? Mam na myśli pojawiające się licznie głosy niezgody, oburzenia?
Mariusz Treliński: Pierwsze nieporozumienie bierze się stąd, że w polskiej kulturze istnieje tylko kino środka; nie ma czegoś, co ja nazywam kontrkulturą. Przed Panią leży kartka z planami repertuarowymi Gutka, który wprowadza wkrótce do kin "Spragnionych miłości" Wong Kar-Waia - proszę mi wierzyć, że nie jest możliwe, aby w Polsce powstawały takie filmy. Nie jest możliwe, żeby tworzyli tu Almodovar, czy Jarmusch, ponieważ działają u nas mechanizmy, które kierują całą twórczość filmową jednym, środkowym torem. Dlatego na ekranie oglądamy albo narodowy zgiełk szabel i łopot sztandarów, albo biegających z pistoletem kolesi. Nie mam ochoty brać udziału w produkowaniu tego rodzaju kina, dlatego robię takie filmy, jakie sam uważam za istotne. Miałem świadomość tego, że "Egoiści" będą filmem odrębnym, że znajdą się na uboczu głównego nurtu. Z pełną świadomością realizowałem jednak obraz, który nami wstrząśnie, który nas obudzi. Najgorsze, co się może zdarzyć w sztuce, to nuda. Po tym filmie ludzie wychodzą albo bardzo zirytowani, albo bardzo pobudzeni. Jedni mówią, że zrozumieli, inni, że nic z tego nie pojęli, ale tak właśnie ma być w sztuce - chodzi o to, by robić rzeczy, które nas prowokują do myślenia. Problem polega na tym, że kino od dłuższego czasu uczy nas bierności. Widzowi podsuwane są zbyt oczywiste sygnały, reżyserzy mówią do nas drukowanymi literami co mamy myśleć. W efekcie tego rodzaju rozleniwienia, publiczność czuje się niesłychanie zagubiona na moim filmie, który naprawdę nie jest niczym wyjątkowym.

FilmWeb: Na Festiwalu w Gdyni "Egoiści" wywołali rzeczywiście istną burzę.
Mariusz Treliński: Reakcje oburzenia biorą się stąd, że ten film przynosi drastyczny obraz naszej rzeczywistości. Kiedy wyjdziemy z kina, staniemy na tych samych ulicach, na których rozgrywa się akcja "Egoistów". Wydaje mi się, że to właśnie tak bulwersuje publiczność. Ci sami ludzie chodzą na filmy Tarantino, oglądają je i nikt się nie oburza. Kiedy jednak wszystko się dzieje w okolicach Grobu Nieznanego Żołnierza, to nagle wszyscy są strasznie wstrząśnięci i przerażeni. Zrobiłem film o wycinku świata, o wąskiej grupie ludzi, o tzw. elicie wielkomiejskiej, ludziach zarabiających duże pieniądze, którzy nadają ton życiu. Ci ludzie zamieszkują stolicę i wszystkie większe aglomeracje. Stanowią oni po prostu pewna awangardę przemian, grupę która została najszybciej skażona wolnością, jaka dotarła do nas z zachodu.

FilmWeb: Powiedział Pan, że niektóre postaci z "Egoistów" są przerysowane, groteskowe. Jak Pan sądzi, czy widzowie będą w stanie zrozumieć wymowę całości, oglądając sceny, które mimo szokującego wydźwięku wywołują śmiech?
Mariusz Treliński: Ten film prezentuje całe spektrum emocji. Proszę pamiętać, że życie jest zarówno śmieszne, jak i tragiczne, jak i groteskowe. Powiedziałem, że w wielu miejscach stosuję groteskę, ale w taki sposób, w jaki używa jej na przykład Witkacy - mówiąc mianowicie o rzeczach bardzo poważnych, posługuję się maską groteski. Uważam, że znakiem dzisiejszej kultury jest przybieranie maski. Zgodnie z hasłem "keep smileing", przychodzi do nas ta choroba z Zachodu, polegająca na tym, że człowiek, któremu umarła matka, przychodzi na przyjęcie i na pytanie o samopoczucie, z uśmiechem na ustach odpowiada, że jest świetnie. Film "Egoiści" pozornie efektowny i ekstrawagancki robi ogólnie wrażenie dość smutne. Ciekawe jednak wydawało mi się opowiedzenie tej historii w kontrapunkcie. Poprzez ruch mówię o bezruchu, poprzez krzyk o ciszy, przez wieczny uśmiech o tragedii bohaterów. Wydaje mi się, że to jest ciekawsza formuła.

FilmWeb: Pańskim debiutem fabularnym był "Zad wielkiego wieloryba". Czy uzasadniona jest teza o podobieństwie tamtego filmu do "Egoistów", jeśli idzie diagnozę określonej świadomości i o pewien typ bohatera, dekadenta, odcinającego się od jakiegokolwiek systemu wartości i oddającego się szaleńczej zabawie?
Mariusz Treliński: Sformułowanie "diagnoza" zawiera w sobie konieczność oceny. Jesteśmy skażeni pięćdziesięcioma latami komunizmu, kiedy to wtłaczano nam do głów słynne hasło Lenina "inżynieria dusz" i "kino najważniejszą ze sztuk". To bzdura. Sztuka nie jest do tego, aby uczyć jak żyć. "Mona Lisa" nigdy nikogo niczego nie nauczyła, z piątej symfonii Beethovena naprawdę nic nie wynika Kino też jest pewnym opisem świata. To, do czego służy sztuka to jakiś rodzaj oglądu rzeczywistości, dotknięcie pewnych spraw i zobaczenie ich w jak najszerszym spektrum, opowieść o fenomenie życia. Próbowałem uczwycić ducha tych czasów. Po dziesięciu latach tryumfów kapitalizmu, który dokonał w nas wszystkich wielkich spustoszeń, obraz świata jest dość przerażający. Ale ja sam jestem częścią tego świata, jestem równie zły jak inni i ja za ten świat odpowiadam. Dlatego szalenie istotne było dla mnie w tym filmie, żeby opowiedzieć o tym, z czym mamy do czynienia, co się z nami wszystkimi stało.

FilmWeb: Bohaterem Pańskiego filmu jest także Warszawa.
Mariusz Treliński: Zgadza się, podobnie jak film "Brooklyn Boogie" jest o Brooklynie. Nie widzę powodu, dla którego miałbym robić film o wszystkim. Znam to miasto, w nim żyję. Myślę, że swój stosunek do niego zawarłem w swoim filmie. Mój przyjaciel, Andrzej Majewski, wybitny scenograf operowy, powiedział kiedyś, że Warszawa jest miastem prostytutką - położonym na głównej arterii świata, między Moskwą i Berlinem, w którym się wysiada na kurwę i hot doga. I niestety, musimy mieć świadomość, że jesteśmy małym, prowincjonalnym miastem, którego zgiełk i wszystkie fantazje są to rzeczy, które wydarzyły się na zachodzie wiele lat temu. Mam świadomość tego, że żyjemy w takiej właśnie przestrzeni. Z drugiej strony, ja to miasto kocham. Tutaj żyję, nie zamieniłbym go na żadne inne. Ale niestety, to wszystko wygląda tak, jak wygląda, tutejsze skandale są skandalami prowincjonalnymi, wydarzenia i ekscesy są wtórne. Niemniej, to jest mój świat.

FilmWeb: Do jakiego stopnia jest to film autobiograficzny?
Mariusz Treliński: Dotyka on dość istotnej i bardzo trudnej dla mnie rzeczy. Faktycznie, w moim życiu nastąpił kiedyś taki dramatyczny wyłom. Rozstałem się z bardzo bliską mi osobą i przez półtora roku żyłem w dziwnym transie, wędrując z balu do balu, starając się wrócić do domu jak najpóźniej, żeby nie spoglądać w lustro. I podobnej sytuacji jest, podejrzewam, wiele osób. Dostrzegłem w tym rzeczy charakterystyczne dla naszych czasów i postanowiłem o tym zrobić film - o ludziach, którzy są pozbawieni miłości, którzy są od niej odcięci i którzy w pewnym sensie sami na to zasłużyli. Istotne dla mnie jest to, co powtarzam ciągle z uporem - że moi bohaterowie są winni, oni zasłużyli na ten stan, ponieważ sami stali się wydrążeni. Nie mogą zatem odczuć dobra miłości. A za dobrem miłości idzie dobro piękna. Ludzie ci zatem są jakby odcięci od tego, co jest motorem wszelkiego życia. Sam byłem w takim stanie, sam poznałem takie piekło i postanowiłem o tym zrobić film.

FilmWeb: Przed projekcją "Egoistów" na festiwalu Warszawskim powiedział Pan, że to jest film o konkretnych ludziach, że istnieją w pierwowzory przedstawionych w filmie postaci. Czy te osoby rozpoznały się w tym obrazie?
Mariusz Treliński: Ci konkretni ludzie wiedzą, że to jest film o nich. Pierwsza konfrontacja nastąpi jednak na premierze, zobaczymy jak przyjmą ten obraz. Jestem raczej spokojny o ich reakcje. Problem polega jednak na tym, że w powszechnej świadomości istnieje silne rozróżnienie na świat prezentowany w kinie i rzeczywistość jako taką. Życie zaś, tak ja je postrzegam, nie ma pointy, nie ma morału, nie jest ani dobre, ani złe. Trudno mi także oceniać ludzi którzy mnie otaczają, ponieważ w każdym sukinsynie dostrzegam elementy dobra, a w każdym dobrym człowieku widzę elementy próżności, czy zakłamania. W związku z tym, ponieważ w życiu nie chcę naklejać etykietek, dlaczego miałbym to robić w kinie? Ludzi, których opisuję znam, sytuacja z "Babcią" wydarzyła się naprawdę w lokalu, którego nazwy nie wymienię, bo natychmiast by go zamknięto. Proszę mi wierzyć, widziałem rzeczy dużo bardziej drastyczne, dużo bardziej ekstrawaganckie, których jednak postanowiłem nie umieszczać w filmie. Uznałem mianowicie, że i tak odporność widza została wystarczająco nadszarpnięta, ponieważ jest to świat, którego zwykle w kinie się nie pokazuje. Ludzie bronią się przed nim. Mam świadomość, że opisałem Warszawę przełomu lat 2000 i że jest to opis pewnego rodzaju dekadencji. Być może taki zamęt następuje zawsze w momentach przełomowych. W jakimś sensie ten film jest bardzo podobny do tego, co opisywałem wcześniej w "Pożegnaniu jesieni" - opowiada bowiem o zamęcie etycznym, o poszukiwaniu wartości i o ludziach, którzy żyją w momencie przewartościowań społecznych i gospodarczych. W "Egoistach" następuje tego samego rodzaju rewolucja i takie samo zagubienie.

FilmWeb: Jest to jednak w pewnym sensie jednostronny, bo opisujący wyłącznie pustkę.
Mariusz Treliński: Jest to pustka łaknąca wypełnienia. Opisując plus, automatycznie dostrzega się minus. Istota polega na napięciu, które wytwarza się z połączenia przeciwieństw.

FilmWeb: Czy w pracy reżysera filmowego przydaje się Panu doświadczenie innych dziedzin sztuki, z opery, teatru ?
Mariusz Treliński: Oczywiście, ja prawdę mówiąc nie lubię się nudzić, bardzo często zmieniam sposób realizowania utworów. Ale tak naprawdę zawsze pozostaję sobą i robię filmy o rzeczach, które są mi bliskie. Posługuję się jednak rozmaitymi środkami wyrazu. Opera jest diametralnie inna od kina, w największym skrócie można to zawrzeć w stwierdzeniu, że w operze pije się kawę z filiżanki, a w kinie z plastykowego kubka. Różnica tkwi też w sposobie realizacji - kino jest szybkie, chaotyczne, a opera misteryjna i skupiona. Mimo jednak tych różnic, istota sztuki jest ta sama. Zawsze jest to próba podzielenia się z widzem rzeczami, które wydają mi się istotne i ważne. I tylko środki, którymi dysponuję są odmienne.

FilmWeb: Czy Pański kolejny projekt filmowy będzie adaptacją literatury, czy też ponownie opisem żywej współczesności?
Mariusz Treliński: Nie wiem, mam kilka pomysłów. Zwykle, po zrealizowaniu jakiegoś planu, idę w całkowicie innym kierunku. Może więc następny film będzie spokojny w tonie i klasyczny. Ale zobaczymy.

FilmWeb: Dziękujemy za rozmowę.