Jak on gra tego 007!
Żaden aktor nie wypluwał słów "BOND, JAMES BOND" z taką obojętnością jak on. Jakby go to w ogóle nie obchodziło. I właśnie to, ta powaga i stupor robią piorunujące takie wrażenie. To szaleństwo, które się maluje na jego twarzy! Jakby miał... wściekliznę!
Jeśli od kogoś odbijał się Daniel Craig kreując Bonda to właśnie od Daltona!
Przy tym to romantyk do szpiku kości, gdy zakochuje się w prześlicznej wiolonczelistce, to nie ma zmiłuj. Pamięta o żonie, gdy rzucona mu zostaje podwiązka przez żonę Felixa Leitera.
Dlatego jeszcze bardziej zaskakuje w "Licencji na zabijanie". Gra pasjonata owładniętego chęcią zemsty, i nie ma czasu na amory, kobiety wykorzystuje już wyłącznie instrumentalnie. Bez żadnych podchodów, gry wstępnej.
Szast-prast.
Zalicza zarówno zabójczo piękną Talisę Soto (ta... oblizuje się z apetytem po jego łakomych pocałunkach z nim! - a to bestia!) i grzeczną Carey Lowell (ta, chce być emancypantką, jest samodzielna, wszystko potrafi, ale jak przychodzi do konfrontacji z Soto używa cielesnych argumentów: popisuje się gdzie tylko może swymi niezeimskimi łodygami, a i jej piersi kołyszą się i co i rusz, niby to przypadkiem wyskakują z uwięzi ubiorów:-)
Ależ ten Dalton miał frajdę, że mu tak nadskakują!