Zgadza się. Słaby film ale znakomita rola. Dla niej warto zobaczyć. Przy okazji oglądając odniosłem wrażenie, że świetnie zastąpiłby Ledgera w roli Jokera w Batmanie.
No właśnie film jest świetny dzięki niemu, jest w każdej scenie praktycznie. Najlepsze są te wstawki niby z teatru:)))
Zgadzam się z Wami, genialna rola, film też niczego sobie. Klimatem przypominał mi trochę "Mechaniczną pomarańczę". Nie chcę porównywać "Bronsona" do tego wielkiego dzieła Kubricka, tylko jakoś klimat przypominał mi trochę ten z "A clockwork orange"
Może nie aż tak rewelacyjny jak Eric Bana jako "Chopper", ale tuż za nim w klasyfikacji "sympatycznych" psychopatów.
To co zrobił w "Bronsonie" to coś do nie podrobienia, majstersztyk. Rola ta pokazuje jak utalentowanym aktorem jest Hardy. Aż dziw bierze, że nie był nominowany do jakichś ze znanych nagród filmowych...
No szkoda, ze nie zostal doceniony. Zagral mistrzowsko tak jak w ''Stuart: A Life ....''
Ja ten film trochę inaczej odebrałam. Bronson nie był psychopatą, tylko dobrze przez siebie wykreowaną postacią, którą masy miały poznać i być może nawet pokochać. Sam w końcu w kółko powtarzać, że chce być "famous". Trochę rozczarował mnie ten film, chociaż od czasów Pushera jestem fanką Windinga Refna, ale Hardy był jak zwykle genialny. Dla mnie najlepsze momenty to te, gdy stoi na scenie i zabawia publiczność, kulminacyjny punkt to ten, gdy ma dwie twarze. Rewelacja.