W opowieści o Manueli wszystkiego jest w sam raz: śmiechu i łez, ironii i wzruszenia. Tyle już napisano o błazeństwach i prowokacjach Almodóvara, o przewrotnym traktowaniu przez niego
W opowieści o Manueli wszystkiego jest w sam raz: śmiechu i łez, ironii i wzruszenia. Tyle już napisano o błazeństwach i prowokacjach Almodóvara, o przewrotnym traktowaniu przez niego gatunkowych konwencji i stereotypów kulturowych. Rzadziej natomiast zauważa się głęboko ludzki wymiar jego filmów, silną więź emocjonalną twórcy z bohaterami (częściej bohaterkami). To współodczuwanie istniało już w pierwszych dziełach hiszpańskiego reżysera, niektórzy mogli go jednak nie zauważyć za dosadnym żartem czy fabularną niespodzianką. Trzeba było dopiero pewnego złagodzenia tonu, dodania odrobiny powagi, by stało się widoczne, z jakim przejęciem opowiada Almodóvar swoje historie, nigdy przy tym, dzięki niepowtarzalnemu poczuciu humoru, niepopadając w tani sentymentalizm czy łatwą egzaltację. Gdy tego humoru brakuje - jak w poprzednim filmie "Drżące ciało" - całość wyraźnie traci na sile przekonywania. Na szczęście w opowieści o Manueli, wszystkiego jest znowu w sam raz: śmiechu i łez, ironii i wzruszenia. Tyle już też napisano o fascynacji Almodóvara żywiołem kobiecości. Ale nowy film pokazuje, że fascynacja to za mało, że kobietą trzeba być. Przy czym kobiecość tak naprawdę niewiele ma tu wspólnego z biologią, genitaliami, tym bardziej z tradycyjnym podziałem ról płciowych. Jedną z bohaterek filmu jest chociażby prostytutka Agrado, na własne życzenie posiadająca zarówno kobiece piersi, jak i penisa. Kobiecość u Almodóvara to zdolność do uczuciowego doświadczania świata. To empatia. To mocne poczucie autentyczności, które - i tylko pozornie mamy tu do czynienia z paradoksem - łączy się z grą, z ciągłym kreowaniem siebie. Nie przypadkiem film dzieje się wśród aktorek, nie przypadkiem został im dedykowany. Bo czymże jest aktorstwo jak nie odnajdywaniem siebie w Innym i Innego w sobie? I czyż nie na tym właśnie powinno także polegać nasze codzienne "granie"? Kobiecość u Almodóvara jest tym, co odrzucili tzw. prawdziwi mężczyźni jako rzecz właśnie "niemęską". W filmie owi "prawdziwi mężczyźni" występują na marginesie. Są bohaterkom niepotrzebni, bo niszczą ich świat swą pychą i agresywną bezmyślnością. Ale w zamian i tak otrzymują miłość i opiekę kobiet. Jeden z tych "twardzieli" to nieudany psychopata, drugi chce - niezważając na okoliczności - by mu zrobić oralną przyjemność, bo taki jest "zestresowany". Mamy zniedołężniałego, sklerotycznego ojca, który nie rozpoznaje własnej córki (ani chybi kiedyś był wiernym towarzyszem generała Franco). Jest wreszcie Lola: poszukiwany ojciec Estebana, przyszły ojciec dziecka zakonnicy Rosy i.... transseksualista; egoistyczny macho, który staje się skruszoną, umierającą na AIDS kobietą. Ale w filmie przywołane zostają też nazwiska Trumana Capote'a, Tennessee Williamsa i Federica Garcii Lorki - pisarzy-homoseksualistów, którzy w swych utworach stworzyli pełne, dramatyczne lub pastelowe portrety kobiet. Zawarli w nich przynajmniej cząstkę siebie. Tylko oni - grający ze stereotypami płci, z własną seksualnością - są godnymi partnerami dla bohaterek. Takim twórcą zapewne stałby się też tragicznie zmarły syn Manueli - świadczą o tym jego wypowiedzi, fragmenty dzienników. Takim twórcą jest bez wątpienia sam Almodóvar, artysta obecny w każdej z nieprzeciętnych kobiet swego filmu. Do tej pory nie spotkałem się z próbą wpisania dzieł autora "Kwiatu mego sekretu" w teorie feminizmu. "Wszystko o mojej matce" nie stanie się tu chyba wyjątkiem. Bo u Almodóvara nigdy nie chodzi o ideologię, tylko o emocje. Nie o porządkowanie świata, tylko o to ciągłe napięcie, które powstaje w naszych z nim rozgrywkach. Jak już wspomniałem "Wszystko o mojej matce" oddaje szczególny hołd, tym, którzy (które) po mistrzowsku opanowali (-ły) sztukę kreacji i autokreacji. Nie sposób więc nie wspomnieć przy tej okazji o występujących w filmie aktorkach. Chociażby tylko o wspaniałej Marisie Paredes w roli Humy, wielkiej gwiazdy teatru, udręczonej bolesnym związkiem z koleżanką po fachu. Powściągane na co dzień cierpienie Humy eksploduje potem w spektaklu, w dramatycznych rolach napisanych przez Williamsa i Lorcę. Twórczość Almodóvara nabiera epickiego oddechu. W filmie "Wszystko o mojej matce" ludzkie przypadki porywa nurt czasu. "Trzy tygodnie później", "Dwa tygodnie później", "Dwa lata później" - głoszą napisy, odsuwając w coraz odleglejszą przeszłość czyjąś śmierć, czyjąś miłość, czyjeś narodziny, następną śmierć, następną miłość... Ale chociaż u Almodóvara jednostka też nie jest w stanie uniezależnić się od losu, od czasu, od własnych namiętności, to przecież nie podlega już presji historii, obyczajowej hipokryzji, a nawet w dużej mierze własnej płciowości. Tyle wystarczy, by móc być istotą, jeśli nie wolną, to na pewno twórczą i odpowiedzialną. Jak Manuela, jak Huma i inne bohaterki tego znakomitego filmu.