Recenzja filmu

Nietykalny (2019)
Ursula Macfarlane

Cienie wielkiego miasta

Słuszne jest również to, że Weinstein nie jest jedynym podmiotem dokumentu Macfarlane. Tak samo ważne – a może nawet ważniejsze – są tu jego ofiary. Reżyserka zaprasza przed kamerę skrzywdzone
"Nietykalny" zaczyna się obrazem palm. To jeden z klasycznych wizualnych skrótów myślowych na "Hollywood": jedziesz samochodem, a za oknem "płyną" kolejne tropikalne drzewka. Palmy z "Nietykalnego" wyglądają jednak jak przestroga: złowieszczo górują nad kamerą, wymuszając na widzu uległość. Nic dziwnego. Dokument Ursuli Macfarlane opowiada przecież o tym, że hollywoodzki chodnik sławy może prowadzić w paszczę wilka. Że za blichtrem, błyskiem fleszy i śnieżnobiałymi uśmiechami, za obietnicą spełnienia twoich snów, czaić się może najgorszy koszmar. W tym przypadku wilk z koszmaru nie tylko ma imię i nazwisko, ale – co gorsza – istnieje naprawdę.


Co ciekawe, kiedy jeden z byłych pracowników studia Miramax poznał Harveya Weinsteina, pomyślał podobno: "Taka osoba nie może istnieć". I coś w tym jest: dokument "Nietykalny" pokazuje, jak fantazja przegryza się z rzeczywistością, jak splatają się spirale fikcji i rzeczywistości. Oto niezbyt atrakcyjny i niczym się nie wyróżniający chłopiec z Queens wymyśla się na nowo, wciela mit-karykaturę hollywoodzkiego potentata-mafioza i osiąga szczyt. Za kulisami wykorzystuje jednak zaślepione światłami wielkiego filmowego miasta kobiety, żerując na ich osobistych filmowych marzeniach. W końcu zostaje zdemaskowany, obalony i staje się (anty)bohaterem filmu dekonstruującego kinową iluzję, by na jej zgliszczach wykuć nowy mit: mit Hollywood odrzucającego zepsutą tkankę i ewoluującego ku lepszemu jutru. 


Harvey Weinstein "nie mógł istnieć" – a jednak istnieje. Co więcej, miał – do czasu – absolutną władzę nad hollywoodzką rzeczywistością, tyleż ekranową, co zakulisową. Na jego skinienie powstawały i upadały legendy, niemożliwe stawało się możliwe. Ale bezkarność Weinsteina również okazała się fantazją, myśleniem życzeniowym: rzeczywistość w końcu go dogoniła. Teraz kino zaczyna trawić jego historię i budować na jej fundamencie kolejną historię. Od tego w końcu jest kino.

Dokument "Nietykalny" jest najciekawszy właśnie w tych momentach, gdy rejestruje podobne paradoksy wzlotu i upadku Weinsteina. Jego sukcesy i przewiny są tu bowiem pokazane jako dwie strony tej samej monety. Zawód producenta polega w końcu na umiejętności narzucenia swojej woli innym, nagięcia rzeczywistości pod własne marzenia.

Macfarlane argumentuje więc słowami swoich rozmówców, że jasna i ciemna strona Weinsteina wzajemnie się napędzały: za coraz większymi sukcesami szedł coraz większy apetyt, coraz większa śmiałość, coraz większa bezczelność i poczucie bezkarności. Dlatego "Nietykalny" nie próbuje być wyłącznie plutonem egzekucyjnym słynnego producenta. Reżyserka oddaje sprawiedliwość jego spektakularnym zawodowym sukcesom, wylicza jego osiągnięcia, nagrody, zasługi. I słusznie, bo po pierwsze: zmieniły one historię kina, a po drugie: były one napędzane przez te same impulsy, z ulegania którym Weinstein musi się teraz tłumaczyć w sądach.


Słuszne jest również to, że Weinstein nie jest jedynym podmiotem dokumentu Macfarlane. Tak samo ważne – a może nawet ważniejsze – są tu jego ofiary. Reżyserka zaprasza przed kamerę skrzywdzone przez producenta kobiety i pozwala im przejąć kontrolę nad swoją historią, wyegzorcyzmować traumę. Niektóre z nich to znajome twarze – jest tu Rosanna Arquette, jest Paz de la Huerta. W "Nietykalnymdostają czas, by opowiedzieć swoją prawdę, by zrekonstruować swój tok myślenia, pozwolić nam zrozumieć – a także zrozumieć samemu – jak i do czego doszło między nimi a Weinsteinem. Wykorzystując narzędzia montażu, reżyserka łączy je we wspólnotę, ale jednocześnie pozwala każdej być jednostką, osobą, która przed kamerą odzyskuje kontrolę nad własnym doświadczeniem.


Ich losy wpisane zostają dodatkowo w historię Hollywood, w mity Avy Gardner czy Lany Turner, które zostały cudownie odkryte i podążyły prostą drogą do hollywoodzkiej ekstraklasy. "Nietykalny" pokazuje, że ta legenda bywa niebezpieczna, bo jest podatna na nadużycia. Co więcej – piętnuje środowiskową hipokryzję i nagminne odwracanie wzroku, przestrzega, że Weinstein jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, że cały system wspierał jego zachowanie. Dlatego nawet jeśli miejscami Macfarlane ucieka się do dość niewybrednych realizacyjnych chwytów ("sensacyjne" ujęcia hotelowych korytarzy skąpanych w przyciemnionym świetle i niepokojących dźwiękach pianina), nawet jeśli całość robi nieco zbyt "telewizyjne" wrażenie – to nie ma to większego znaczenia. Tak, "Nietykalny" jest może zaledwie "poprawnym dokumentem w słusznej sprawie". Zachowuje jednak zdrową trzeźwość w relacjonowaniu hollywoodzkiego mitu, w tropieniu, jak prawda i fantazja wspierają się nawzajem – na dobre i na złe. A to chyba nic złego.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones