Recenzja filmu

Diaz (2012)
Daniele Vicari
Claudio Santamaria
Jennifer Ulrich

Demokracja zawieszona do odwołania

Vicari sugeruje faszystowskie ciągotki członków oddziału policyjnego. To mocny trop, ale bagatelizuje główny problem, zamieniając "Diaz" w film o bandzie sadystycznych zwyroli. Czy wszystko
Nie byłem w szkolnym kompleksie Diaz w Genui podczas szczytu G8 w 2001 roku, gdy zaatakowała go włoska policja. Wiem tyle, co podaje na ten temat Wikipedia i prasa. Wiele wskazuje, że wyglądało to mniej więcej tak, jak w filmie Daniele'a Vicariego – policja pod byle pretekstem wtargnęła do miejsca pracy i noclegu aktywistów, dziennikarzy i protestujących. Uderzyła na śpiących ludzi i urządziła im krwawą łaźnię. Aresztowała ich, wielu z nich torturowała przez długie godziny, by zdewastowanych fizycznie zwolnić lub wydalić z terenu Włoch. Jednym z wielu problemów filmu jest fakt, że ciężko dowiedzieć się z niego czegoś więcej. I dlatego "Diaz" jest filmem nieudanym – brak w nim pełnowymiarowych postaci, dramaturgii, a nawet wyczerpującego kontekstu. Vicari zderza anarchistyczne zamieszki ze spokojną atmosferą w Diaz, odwiedza tajemnicze zebranie, na którym zapada decyzja o "prewencyjnej akcji" i przechodzi do sedna. Dwie godziny seansu to niemal w całości pasmo ekstremalnej, zahaczającej o pornografię, ekranowej przemocy.

Scenariusz całkowicie skupia się na akcji pacyfikacyjnej. Policja otacza szkołę, wyłamuje drzwi, wchodzi do środka. Przerażeni aktywiści podnoszą ręce do góry w geście "nie stawiamy oporu", policja podnosi pałki w geście "tym lepiej" i zaczyna się masakra. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą – w środku zadymy zawsze można dostać łokciem w zęby albo nożem, między żebra. Ale przemoc w "Diaz" nie jest chaotyczna, ale doskonale zorganizowana. Jej celem nie jest aresztowanie czy podporządkowanie. Policjanci z entuzjazmem znęcają się nad każdym po kolei i zmieniają się, gdy któryś nadwyręży sobie nadgarstek lub zabraknie mu tchu. Biją z systematycznością godną najlepszych tradycji faszystowskich, a Vicari pokazuje to w sposób przywołujący filmowe obrazy holocaustu.

W to, co widać na ekranie, nie chce się wierzyć. Piętrzą się ciała, leje się krew, policjanci niecierpliwie przebierają nogami, a jeden akt zwyrodnialstwa goni kolejny. Wydaje się, że kogoś poniosło, bo trudno uwierzyć, że komukolwiek udało się ten atak przeżyć. Reżyser na wszystko ma jednak podkładkę. W filmie niemal punkt po punkcie można znaleźć każdy akt agresji i upokorzenia, który Nick Davies opisał w swoim artykule dla "The Guardian" z 2008 roku. A więc prawda. Tylko że w kinie prawda nie rozgrzesza. Tę samą prawdę i te same zdarzenia można przecież pokazać z wielu punktów widzenia, inaczej zmontować, pokazać w innym kontekście. Pacyfikacja i późniejsze tortury rezydentów Diaz mogą się wtedy wydać ledwie nagannym przekroczeniem kompetencji, a bez wątpienia były przecież czymś znacznie poważniejszym. Reżyser skupia się jednak na uderzeniach pałki w twarz, katowaniu bezbronnych, wybijaniu zębów, jakby problemem była skala przemocy, a nie system, który ją legitymizuje.

Vicari sugeruje faszystowskie ciągotki członków oddziału policyjnego. To mocny trop, ale bagatelizuje główny problem, zamieniając "Diaz" w film o bandzie sadystycznych zwyroli. Czy wszystko byłoby w porządku, gdyby policjanci bili trochę słabiej i mniej upokarzali swoje ofiary? Nie byłoby problemu, gdyby w Diaz nocowała pokojowo nastawiona prawicowa młodzieżówka?

Policjanci odpowiedzialni za masakrę wyszli z niej bez szwanku. Choć ujawniono, że w majestacie prawa pobito niewinnych ludzi, znęcano się nad nimi i sfabrykowano przeciwko nim "dowody" – ledwie kilkunastu policjantów usłyszało zarzuty, nikt nie trafił do więzienia, niektórych odznaczono awansem. Przemoc w "Diaz" ma być aktem rekompensaty – pokazana w pełnym świetle, w centrum kadru, ma odpłacić tym, którzy ucierpieli. Odbita w lustrze ma oślepić oprawców. Marne szanse. Film redukuje się więc do słabego gestu odwetowego, czegoś równie symbolicznego, jak spalenie radiowozu, za który w rozliczeniu płacą także protestujący. Jak możliwe było bezwarunkowe zawieszenie praw demokracji w środku Europy XXI wieku, nadal nie wiadomo.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones