Recenzja filmu

Nad jeziorem Tahoe (2008)
Fernando Eimbcke
Diego Cataño

Na słupie tragedii

Eimbcke stosuje wszystkie sztuczki minimalistycznego kina: nieliczne dialogi, długie ujęcia skoncentrowane na niczym i niedopowiedzenie.
Pusta droga, przejazd samochodu, odgłos stłuczki. Tak zaczyna się dzień z życia Juana. Nie są to zwyczajne 24 godziny, ale tego jeszcze nie wiemy. Na początku wydaje się, że jedynym zmartwieniem chłopaka jest znalezienie części zamiennej do uszkodzonego samochodu. Kolejne epizody, a zwłaszcza jego powroty do domu, odsłaniają przed widzami głębię tragedii, w porównaniu z którą stłuczka jest nic nieznaczącym epizodem. Fernando Eimbcke próbuje widzom sprzedać raz jeszcze to, co zza Atlantyku przychodzi do nas bardzo często: minimalistyczne kino latynoamerykańskie. Stosuje tutaj wszystkie możliwe sztuczki: nieliczne dialogi, długie ujęcia skoncentrowane na niczym, milczenie i niedopowiedzenie. Takie kino ma swoich amatorów i ci zapewne będą uradowani niczym dzieci w sklepie z cukierkami. Jest jednak coś, co sprawia, że "Nad jeziorem Tahoe" zdaje się raczej mirażem niż rzeczywistym obrazem. Kiedy przyjrzeć się z bliska, okazuje się, że Eimbcke jedynie kopiuje innych twórców. To wszystko już było, tyle że w lepszym wykonaniu. Reżyser nie podejmuje ryzyka, nie eksperymentuje, nie bawi się formą – jest bardzo bezpieczny i wyrachowany w swoich decyzjach. Oczywiście nie od dziś wiadomo, że ludzie garną się do rzeczy, które już znają. Gwarancja, że otrzyma się właśnie to, czego się oczekuje, zawsze przyciąga. Tak właśnie jest w przypadku "Nad jeziorem Tahoe". Tym, co należy jednak docenić jest sama historia. Niby prosta, lecz przez fakt skondensowania jej do jednego dnia, przekształcenia w przypowieść okazuje się na swój sposób intrygująca. Symbolicznie przedstawiono tutaj proces konfrontacji człowieka ze sprawami ostatecznymi. Kolejne etapy tego doświadczenia są tak oderwane od przyczyny pierwotnej, że dopiero pod koniec filmu układanka wskakuje na swoje miejsce, ujawniając cały swój fabularny zarys. "Nad jeziorem Tahoe" można również pochwalić za zdjęcia Alexisa Zabe. Jest on w tej chwili chyba jednym z największych specjalistów od kręcenia pięknych statycznych zdjęć. Pracował z Eimbcke już wcześniej, ma też na koncie film z Carlosem Reygadasem. Zabe unika pułapki zbyt wielkiej pewności siebie, w którą może wpaść operator mający kręcić "prosty" plener. Jeśli komuś wydaje się, że wystarczy postawić kamerę, a reszta sama się nakręci, ten jest w błędzie. Wydobyć ze statycznego obrazu atrakcyjną i wieloznaczną treść jest niezwykle trudno, potrzeba sporego wyczucia materii, światła, barw i kompozycji. Zabe to potrafi. Film sprawi przyjemność tym, którzy chcą obcować z kinem spokojnym, mało natrętnym, a przy tym pozbawionym ekstremalnych wyskoków i dziwacznych eksperymentów.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones