Recenzja wyd. DVD filmu

Mój przyjaciel Hachiko (2009)
Lasse Hallström
Richard Gere
Joan Allen

Patrz i płacz

Hallström nie próbuje udawać, że jego film jest czymś więcej niż miłosną historią, nie sposób więc oprzeć się tej bezpretensjonalnej i wzruszającej opowieści o oddaniu, lojalności i tęsknocie.
Wyciskacze łez mają wiele wad. Są kiczowate, nadęte, przewidywalne i intelektualnie miałkie. Najgorzej jest jednak wtedy, gdy są skuteczne. Udany wyciskacz łez z łatwością przebija nasze bariery ochronne – przełamuje cynizm i ironiczny dystans, rozbrajając je prostą opowieścią o uczuciach. Lasse Hallström jest mistrzem takiego kina, o czym przekonuje "Mój przyjaciel Hachiko".

Profesor Parker Wilson (Richard Gere) prowadzi spokojne życie. Mieszka z dala od zgiełku wielkiego miasta, a rytm jego życia określają proste rytuały budujące codzienną rutynę. Pewnego wieczoru jego życie zmieni się jednak w sposób diametralny i zaskakujący. Wracając z pracy podmiejskim pociągiem, Parker znajduje bowiem psa, uroczego pulchnego szczeniaka o rozbrajająco niewinnym spojrzeniu. Kiedy przygarnie małego przybłędę, rozpocznie się jeden z najpiękniejszych romansów jego życia. Z dnia na dzień między psem i jego właścicielem umacniać się będzie miłość, która rozmiękczy nawet serce sceptycznej profesorowej (Joan Allen) nieskorej do tego, by dzielić dom z sierścionośnym czworonogiem. Wkrótce uroczy Hachiko każdego dnia będzie towarzyszył profesorowi w drodze na okoliczną stację kolejową. Przyjaciele i znajomi profesora przekonają się, że psia wierność nie jest wcale czczą legendą.

Są reżyserzy, których wyróżnia stylistyczna konsekwencja, szczególne umiłowanie do egzystencjalnych tematów, narracyjni hochsztaplerzy i intelektualiści, którzy jak Haneke i von Trier dokonują kinowej wiwisekcji. Są też reżyserzy czuli, których kino wyróżnia ciepła temperatura. Jednym z nich jest z pewnością Lasse HallströmLasse Hallström – twórca dość odważny, by opowiadać proste historie, mówić o uczuciach i pozwalać swoim historiom, by broniły się własną siłą. Jego kino koi emocje. I choć szwedzki twórca rzadko kręci filmy więcej niż dobre, większość jego filmów to kapitalne lektury dla każdego. Nie inaczej jest z familijnym "Moim przyjacielem Hachikiem" – filmem banalnym, przewidywalnym i… cholernie wzruszającym. Prosta opowieść o wielkiej miłości pokazuje, że szwedzki reżyser potrafi opowiadać nie tylko o ludzkich porywach serc. Nawet gdy opowiada o słodkim, wiernym psiaku, wzrusza do łez.

Dzieje się tak nie tylko dlatego, że historia miłości psa do człowieka sama w sobie jest ckliwa, ale też dlatego, że HallströmLasse Hallström doskonale wie, jak tę historię opowiedzieć. Subtelnie pastelowe zdjęcia Rona Fortunaty, zwiewna muzyka Jana A. P. Kaczmarka połączone z aktorską poprawnością Richarda Gere’a oraz urokiem osobistym jego ekranowego, czworonogiego partnera składają się na film tyleż przewidywalny, co piękny. A że HallströmLasse Hallström nie próbuje udawać, że jego film jest czymś więcej niż miłosną historią, nie sposób oprzeć się tej bezpretensjonalnej i wzruszającej opowieści o oddaniu, lojalności i tęsknocie.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Mój przyjaciel Hachiko
Są filmy, które nie potrzebują skomplikowanych zwrotów akcji, widowiskowych efektów specjalnych ani... czytaj więcej