Recenzja filmu

Kurier (2019)
Władysław Pasikowski
Philippe Tłokiński
Julie Engelbrecht

Poczta Polska

"Kurier" potrafi chwycić za gardło, zwłaszcza w kulminacyjnym akcie, gdy atmosfera wyścigu z czasem staje się coraz gęstsza. Wydaje mi się jednak, że w czasach, w których polscy filmowcy nie
Już go ubrali w smoking "polskiego Jamesa Bonda", a jednak filmowy Jan Nowak-Jeziorański ledwie wytrzymuje porównania z Hansem Klossem. Utwór Władysława Pasikowskiego opowiadający o jego drodze z Londynu do okupowanej Polski to letnie kino historyczne, w którym bohaterów z krwi i kości zastępują figury z patriotycznej czytanki, niezłe role giną pod nawałem scenariopisarskich banałów, a umiejętnie budowane napięcie rozładowane jest w fatalnych scenach akcji.
  


Legendarnego "kuriera z Warszawy" (Philippe Tłokiński) poznajemy w hotelowej restauracji, gdy staje w obronie czci szwedzkiej imigrantki Doris (Julie Engelbrecht). Chociaż nie wiedzie żywotu mnicha i nie odrzuca awansów kobiety, w jego sercu jest miejsce tylko na krwawiącą Polskę, a głowę zaprząta mu spotkanie z Winstonem Churchillem (brytyjski debiutant Michael Terry gra z takim wykopem, że Gary Oldman jak nic obleje się pąsem). Jako że alianci nie kwapią się, by pomóc czekającym na wieści powstańcom z Armii Krajowej, kurier porusza niebo i ziemię, by jego misja powrotu do Polski zakończyła się sukcesem. Łatwo nie jest: na trop Jeziorańskiego wpadają nazistowscy szpiedzy, stacjonujący na Wyspach oficerowie Wojska Polskiego umywają ręce, zaś w jednej z lepszych, humorystycznych scen dzielny kurier ma nawet problem z jazdą na rowerze. Na papierze wszystko to brzmi ekscytująco. Na ekranie utrzymane jest w temperaturze pokojowej. 

Na polu bitwy unosi się zapach prochu, w kinie czuć głównie naftalinę. Sceny narad, odpraw i kluczowych dla losów wojny rozmów to zwykle inscenizacje rodem z teatru telewizji, w których kilka osób debatuje w zalanych bladym światłem pokojach. Pościgi, strzelaniny, zrzuty spadochronowe oraz powietrzne walki to zazwyczaj połączenie komputerowej animacji, zdjęć w plenerze i tzw. "analogowej" magii. Zapewniam jednak, że twórcy kolejnej części "Mission: Impossible" nie rzucą się do przerabiania storyboardów, widząc Jana Nowaka-Jeziorańskiego wyskakującego z samolotu i krzyczącego "łaaaaa!". Ilustrująca cały ten wojenno-szpiegowski "spektakl" forma jest tu bardzo umowna i – jako jeden z niewielu elementów filmu – wymaga od nas sporo wyobraźni. 


Sportretowanie bohatera jako moralnego drogowskazu przyniosłoby zapewne lepszy rezultat, gdyby narracyjna maszyna pracowała tak dobrze, jak chociażby w "Jacku Strongu" – filmie z jasno zarysowanym konfliktem, wyrazistymi bohaterami oraz zrozumiałym kontekstem psychologicznym. Philippe Tłokiński ("Noc Walpurgi") gra Jeziorańskiego z harcerską szczerością i ani przez chwilę nie powątpiewamy, że od jego misji zależą losy Powstania Warszawskiego. Problem w tym, że nie da się o nim powiedzieć wiele więcej – to nie człowiek, ale chodzący zbiór bogoojczyźnianych cnót. W obliczu rzeczonego faktu nawet scena dołączenia do powstańczej walki wydaje się fabularnym paradoksem: jednocześnie oczywista i niezrozumiała; sprawdzająca się jako symbol, lecz niepracująca na emocjonalnym poziomie. Nie chcę powtarzać banału, że postać tego formatu zasługiwała na lepszy film. Ale na Jana! Mówimy o facecie, który w niemieckim mundurze kolportował po ulicach Warszawy akowskie broszury, uciekał Niemcom i Sowietom w sytuacjach bez wyjścia i wraz z Janem Karskim poinformował Zachód o powstaniu w getcie warszawskim.

W interpretacji Tłokińskiego jest sporo wdzięku i autentyczności – nawet pomimo faktu, że scenarzyści ustawicznie podkładają mu nogę. Dobry jest też drugi plan, na którym brylują Patrycja Volny w emocjonalnie wychłodzonej roli łączniczki Marysi, a także doskonale czująca się w butach femme fatale Engelbrecht. Bywa, że Pasikowski zręcznie przełamuje dramatyczną scenę humorem, co nadaje filmowi zaskakującej lekkości. Wreszcie, "Kurier" potrafi chwycić za gardło, zwłaszcza w kulminacyjnym akcie, gdy atmosfera wyścigu z czasem staje się coraz gęstsza. Wydaje mi się jednak, że w czasach, w których polscy filmowcy nie muszą czuć się dziećmi gorszego Boga, to trochę za mało. Pomniki stawia się nie tylko po to, by ocalić pamięć, ale też po to, by – najzwyczajniej w świecie – zrobić wrażenie. 
1 10
Moja ocena:
4
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W sercach Polaków zawsze dominować będzie potrzeba estetycznego patosu wojny. Heroizowanie wielkich,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones