Recenzja filmu

Od podstaw (2012)
Stephen Gyllenhaal
Jason Biggs
Joel David Moore

Polityczność w Seattle

Szczerość dodatkowo podnosi wartość filmu, który i tak byłby już całkiem zgrabną, zabawną i nieźle zagraną komedią.
Niemal w przeddzień amerykańskich wyborów prezydenckich "Od podstaw" przybliża nam kulisy amerykańskiej demokracji. W przeciwieństwie do niedawnych "Id marcowych" George'a Clooneya, ukazujących świat polityki jako brutalną rozgrywkę między cynicznymi drapieżnikami, tutaj mamy relatywnie pozytywne spojrzenie na system wyborczy USA. I to w oparciu o prawdziwą historię.

Opowieść o przeciętniakach biorących się za bary z reprezentującymi establishment garniturami to iście amerykańska gloryfikacja tamtejszego demokratycznego systemu. Film Stephena Gyllenhaala (tak, z tych Gyllenhaalów – to ojciec Maggie i Jake'a) wpisuje się w filmową tradycję sięgającą przynajmniej pamiętnego "Pan Smith jedzie do Waszyngtonu" Franka Capry. Zarazem jest to typowy przykład kina niezależnego ze Stanów. Mamy tu standardowo słodko-gorzką tonację, obsadę złożoną z  – mniej lub bardziej – opatrzonych twarzy (Jason Biggs, Cobie Smulders, Lauren Ambrose) i parę bohaterów przeciętniaków.

To dwaj slackerzy z Seattle, którzy postanawiają wziąć udział w wyborach do rady miasta. Phil (Biggs) właśnie stracił pracę w redakcji niszowej gazety i znajomy prosi go, bo został szefem jego sztabu wyborczego. Grant (Joel David Moore) nie jest jednak typowym kandydatem: to bezrobotny dziennikarz muzyczny, który w wolnych chwilach przechadza się ulicami w stroju niedźwiedzia polarnego. Do świata polityki pcha go idealistyczna pasja; jego marzeniem jest rozbudowanie wydajnej i ekologicznej sieci miejskiej kolejki. Brak doświadczenia koledzy rekompensują pasją i zaangażowaniem. Niespodziewanie dla siebie samych spotykają się z żywym odzewem wyborców.

Reżyserowi na szczęście udaje się uniknąć pułapki przesadnej polaryzacji postaw w służbie efektu humorystycznego. Przeciwnik Granta, McIver (Cedric the Entertainer), nie jest tu złem wcielonym, a nasi protagoniści z kolei nie są wolni od wad. Choć film utrzymuje lekką, komediową konwencję, twórcy nie rozciągają nad głowami bohaterów ochronnego parasola. Dwaj pozytywnie zakręceni kolesie wnoszą do świata lokalnej polityki powiew świeżego powietrza, ale zarazem uświadamiają sobie szereg kontekstów, w które – niekoniecznie celowo – wpisują się ze swoją inicjatywą. Ciekawie rozegrany jest na przykład wątek 11 września. Choć sam uderza w obowiązkowy łzawo-patriotyczny ton, reżyser pozwala protagonistom dostrzec fakt, że część ich politycznego sukcesu wynika z wykorzystania politycznego potencjału tej tragedii do własnych celów.

Ta nieoczekiwana szczerość dodatkowo podnosi wartość filmu, który i tak byłby już całkiem zgrabną, zabawną i nieźle zagraną komedią. Niezależnie od wyniku wyborów, udział w wyścigu będzie więc dla bohaterów także przyspieszonym kursem dojrzewania. To zresztą również bardzo po amerykańsku.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones