Recenzja filmu

Zabójczyni (2015)
Hsiao-hsien Hou
Qi Shu
Chen Chang

Rozbrojenie

 Powolna akcja w "Zabójczyni" podkreśla inercję bohaterów – każdy od najniższego służącego po samego władcę pozostaje pionkiem grającym swoją partię w nieprzeniknionych procesach społecznych.
Kto po pięknych kolorowych kadrach "Zabójczyni" spodziewa się historycznego widowiska na miarę "Cesarzowej" albo przystępnego dla zachodniej widowni obrazu spod znaku wuxia jak "Przyczajony tygrys, ukryty smok", ten bardzo się zawiedzie. W rzeczywistości nowy film Hou Hsiao-hsiena ma więcej wspólnego z "Michaelem Kohlhaasem", "Walhallą Rising" i ostatnią adaptacją Szekspira"Makbetem" Justina Kurzela. Obrazy te, plasując się na przecięciu autorskiego kina historycznego i filmowego ambientu, rozluźniają tropy gatunkowe kina kostiumowego i w ogólnie fabularne schematy opowiadania. Muzyk Brian Eno określa ambient jako wtapianie dźwięków w środowisko wytwarzające klimat, w którym odbiorca ma się nie tylko zanurzyć, ale też zagubić. Przeciwstawia on łatwo wpadające w ucho linie melodyczne wielopoziomowym odgłosom, które tyleż koją, co otwierają umysł na myślenie. Kino, które korzysta z muzycznego języka ambientu, rezygnuje z zaskakujących zwrotów akcji i ich efektownych wizualnych ekwiwalentów. To kino, w którym dzieje się bardzo dużo, ale najmniej na poziomie fabuły – tę twórcy redukują do minimum, robiąc miejsce dla konfliktów wewnętrznych bohaterów i eksponując subtelne zdarzenia w tle, na które nigdy nie ma miejsca w kinie głównego nurtu. 


Inspiracją dla "Zabójczyni" jest XIX-wieczna krótka nowelka o dziewczynie, która trafia do klasztoru, by trenować zabijanie na zlecenie. Gdy pewnego dnia, kierowana współczuciem nie jest w stanie wyeliminować możnowładcy, na którego wydano wyrok, mistrzyni każe jej zabić własnego kuzyna. Okrutna misja nie jest jednak karą, a lekcją pokory, mającą zestroić ponownie w dziewczynie umiejętności posługiwania się mieczem z determinacją woli. Konflikt wewnętrzny, trzymający Nie Yinniang w zawieszeniu między obowiązkiem a samodzielną oceną sytuacji, jest dominantą, spajającą w jedną symfonię ledwie wybrzmiewające intrygi pałacowe, o których czytelność reżyser zbytnio się nie troszczy. Nie jest to jednak błąd, ale przemyślana strategia filmowca, który przybliża widzowi epokę starożytnych Chin z pietyzmem i szacunkiem dla przeszłości, do której mamy dziś ograniczony dostęp. Hou Hsiao-hsien bardzo długo przygotowywał się do tej produkcji, w każdym kadrze widać drobiazgowe badania obyczajów – kulinarnych i toaletowych rytuałów, które mówią często więcej o mentalności historycznych postaci niż podręcznikowo zrekonstruowane i datowane wydarzenia. Scenografia, korzystająca z naturalnych źródeł światła, stroje uszyte z naturalnych jedwabiów i skrojone według autentycznych wzorów przynoszą na myśl metody Stanleya Kubricka z "Barry’ego Lyndona". Bardziej niż o przepych rodem z hollywoodzkich produkcji reżyser dba o detale układające się w harmonijną, sensualną kompozycję, podkreślającą kruchość wszystkiego, co materialne.



Intrygujący obraz epoki dynastii Tang "Zabójczyni" zawdzięcza stałemu napięciu między tym, co bliskie i odległe, choć większość scen ma kameralny charakter, nasze wejrzenie jest ograniczone szeregiem dystansujących zabiegów. Rozmowy między postaciami – zdawkowe albo obfitujące w przypowiastki, nie zostają łagodnie wprowadzone, ale wtłoczone między dwa nieruchome kadry bez początku i końca. Mamy poczucie, jakbyśmy znaleźliśmy się na przyjęciu, na którym nie znamy nikogo i wciąż bezskutecznie staramy włączyć do rozpoczętej dawno konwersacji. Na zasadzie elipsy prowadzona jest też narracja – pełne niedomówień zdarzenia pojawiają się i znikają bez wyraźnej kulminacji. Krótkiej, prostej historii o zawodowej zabójczyni przeciwstawiany jest obraz kryzysu monarchii, wywołanego rosnącym znaczeniem potężnych, bogatych prowincji i ich skomplikowanym układem ruchów separatystycznych. Możnowładcy snują się po swoich pałacach, oddają obyczajowym rytuałom i politycznym debatom, ale na każdym kroku towarzyszy im lęk przed niepewnym jutrem, które może przynieść niezależność od cesarskiej władzy albo całkowitą klęskę. Powolna akcja w "Zabójczyni" podkreśla inercję bohaterów – każdy od najniższego służącego po samego władcę pozostaje pionkiem grającym swoją partię w nieprzeniknionych procesach społecznych. Pozbawione sztampy spojrzenie na historię idzie w parze ze sposobem, w jaki reżyser traktuje silnie skodyfikowany gatunek wuxia. Nie ma tu typowych efektownych piruetów wojowników i ich tańców na czubku drzew – choreografia walk jest bardziej realistyczna, ich efektowność opiera się na bardzo gwałtownych i skutecznych ciosach przeciwników. Wkomponowanie kilku brutalnych scen w powolną narrację robi piorunujące wrażenie. 


Z punktu widzenia dworu dwie postacie kobiece – zabójczyni Nie Yinniang i jej mistrzyni – nie wyglądają już na bezwolne narzędzia społecznej tradycji, przeciwnie – zdają się mieć więcej wolności niż ktokolwiek inny. Prezentują odmienne formy kobiecej emancypacji w świecie rządzonym męską ręką: mniszka dotrzymuje kroku mężczyznom, zgadzając się na ich bezwzględne reguły władzy i przemocy jako głównego środka perswazji. Z kolei siłą młodej Nie okazuje się to, co dotąd zdawało się jedynie słabością – uczucia i samodzielne podejmowanie decyzji. Gotowość do podjęcia walki w ich obronie budzi się w zabójczyni, gdy po raz pierwszy rezygnuje z zabicia swego "celu". Moment ten symbolicznie podkreśla przejście od czarno-białego prologu do kolorowego obrazu reszty filmu. Odejście od poddańczej drogi obowiązku, przyzwolenie wojowniczki na rozkwit emocji to początek ryzykownej gry, która włącza pozostającą do tej pory na marginesie bohaterkę w sytuację całej społeczności. Odtąd i jej przyszłość będzie niepewna, a ona sama wystawiona na ciosy. Trudno wytłumaczyć w pełni motywacje bohaterki, reżyser daje jedynie poetyckie wejrzenie w akt jednostkowego nieposłuszeństwa okupionego rezygnacją i nagrodzonego jedynie wewnętrzną równowagą i poczuciem autonomii. Elipsa jako konsekwentna strategia narracyjna "Zabójczyni" odwraca uwagę widza od samych zdarzeń i kieruje ją w stronę ich rozumienia. Słyszalne niemal bezustannie rytmiczne bicie w bębny w zależności od kontekstu będzie kojarzyło się z przyspieszonym biciem serca bohaterki albo odgłosem zegara, odmierzającego nieubłaganie ostatnie chwile społecznego status quo. 
1 10
Moja ocena:
7
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Głębokość ciszy czarnego ekranu, na którym pojawiają się i znikają sekwencje czołówki w pedantycznych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones