Recenzja filmu

Człowiek, który się zmieniał (1977)
William Sachs
Jonathan Demme
Cheryl Smith

Tylko trochę radioaktywny

Największa zaleta "Człowieka, który się zmieniał" bezpośrednio przyczynia się do wyeksponowania jego najdokuczliwszych wad.
Czasem bywa, że aspirujący filmowiec, choćby nie miał za grosz talentu w żadnej z dziedzin kinematografii, może sobie pozwolić na samodzielne finansowanie swoich nawet najbardziej pokręconych projektów - klasycznym tego przykładem jest "najlepszy najgorszy film świata" "The Room"(2003), na któryTommy Wiseauwydał zawrotną kwotę sześciu milionów dolarów. Nieporównanie częściej jednak zdarza się, że osoba pełna ciekawych pomysłów, zdolności i determinacji, musi polegać na dobrej woli producentów, a ci nie zawsze mogą (lub chcą) zrozumieć jej kreatywne, acz niekoniecznie lukratywne, wizje. Tak właśnie potoczyły się sprawy w przypadku ambitnego reżysera i scenarzystyWilliama Sachsaoraz jego "Człowieka, który się zmieniał". Albo inaczej: obrazu, który zapisał się w annałach X muzy z niewłaściwych powodów.

Film pierwotnie miał być parodią, mieszaniną elementów komedii i horroru, lecz ze względu na większą popularność tego drugiego z zimną krwią i bez zgody twórcy zmodyfikowano materiał w wyjątkowo radykalnym procesie postprodukcji. Tu się dokręciło parę poważnych scen, tam usunęło kilka humorystycznych, i w rezultacie dzieło okrzyknięto remake'iem "First Man Into Space"(1959), chociażSachsowej pozycji wówczas jeszcze nie obejrzał, a jako swoją jedyną inspirację do napisania scenariusza wskazał "Noc żywych trupów"(1968)George'a A. Romero. W stanie nienaruszonym zachowała się właściwie tylko główna linia fabularna,do "Człowieka, który się nieprawdopodobnie zmniejsza"(1957) nawiązująca (wbrew podobieństwu tytułów) bardzo luźno. Co się więc dzieje z tym nieszczęśnym człowiekiem? Rzecz jasna - topnieje, i to nie byle jak... bo w najcieleściejszym znaczeniu tego słowa.

Nad charakteryzacjąAleksa Rebara, aktora wcielającego się w centralną postać, pracował spec w swojej dziedzinie:Rick Baker, który maczał palce m.in. w "A jednak żyje"(1974),"King Kongu"(1976) i "Squirm"(1976). Obrzydliwy, czyli bardzo tutaj adekwatny, make-up jest jednym z niewielu punktów zaczepienia dla garstki krytyków chwalących film, a i on - wierzcie lub nie - był na planie kością niezgody. NiechęćRebarado poddawania się długotrwałym zabiegom artysty koszmarnego makijażu doprowadziła do tego, że "melting man", zamiast rozkładać się etapowo, przez cały czas wygląda z grubsza tak samo, wyłączając jedynie początkową scenę w szpitalu (dokręconą bez udziałuSachsa), w której świeżo wybudzony ze śpiączki biedaczyna po raz pierwszy widzi w lustrze swoją oszpeconą twarz. Jednak mimo kłód rzuconych pod nogiBakerowioraz decyzji inwestorów o niewykorzystaniu wszystkich scen z udziałem rozpływającego się mężczyzny, efekt końcowy jest zgoła upiorny; oderwane ucho, oko wypadające z oczodołu i skóra ściekająca ze zniekształconych rąk to zaledwie małe smaczki w obliczu całokształtu prezencji makabrycznego osobnika.Wisienką na torcie są pozostałe efektygore-niczym nieustępujące szkaradności antagonisty.

Szkoda tylko, że największa zaleta "Człowieka"bezpośrednio przyczynia się do wyeksponowania jego najdokuczliwszych wad. Na tle mocnych bodźców wzrokowych bowiem zarówno marna treść, jak i ubytki w sferze technicznej odcinają się niemiłosiernie.Z powodu pośpiesznie przeprowadzonej obróbki, podobnie jak stało się to w przypadku "Upiorów"z 1986 (aczkolwiek one przynajmniej są naprawdę zabawne), najdotkliwiej ucierpiała spójność przedstawionej historii. Komiczne tony, których nie udało się całkowicie wyeliminować, pobrzmiewają bezładnie gdzieś wśród dramaturgicznej niewyrazistości; z nawiązań do kina atomowego lat 50. - np. rzuconego na odczepne wytłumaczenia stanu zdrowia tytułowego nieboraka skażeniem substancjami promieniotwórczymi - nie płyną żadne wnioski; ekranowe morderstwa, jakkolwiek dobrze zrealizowane, są niestety rzadką odskocznią od nudnawej, ociężale toczącej się akcji. Sporą konsternację wywołują także błędy bardziej błahe, typu zbędne, drażniąceslow-motion(okropny bieg pielęgniarki przez długi, biały korytarz), światło dnia wpadające przez okno w samym środku nocnej sekwencji albo "gracja", z jaką zdołano wcisnąć obowiązkowe ujęcie gołych kobiecych piersi.

Może gdyby reżyserowi udało się przeforsować swoje racje, mielibyśmy do czynienia z zupełnie odmiennym widowiskiem: nacechowanym większą konsekwencją, bardzej przemyślanym i dopieszczonym stylistycznie. Wtedy "Człowiek, który się zmieniał"prawdopodobnie zostałby zapamiętany nie jako jeden z najpokraczniejszych horrorów wszech czasów, a klasyk gatunku z oszałamiającymi efektami specjalnymi. W obecnej sytuacji natomiast radochę ma przede wszystkim wąskie grono maniaków kina na wskroś sparszywiałego, zakrapianego krwią i zagryzanego trzewiami. Nie żeby w takich upodobaniach było coś złego... ale film (umownie)Sachsai tak pozostaje bajeranckim niewypałem.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones