Recenzja filmu

Martin Eden (2019)
Pietro Marcello
Luca Marinelli
Jessica Cressy

Z daleka widok jest piękny

"Martin Eden" to solidnie zrealizowane kino inicjacyjne z ciekawie zarysowanym wątkiem społecznym. Poprawną i, co za tym idzie, dość przewidywalną konstrukcję, od popadnięcia w banał ratuje
Pietro Marcello w "Martinie Edenie" ekranizuje powieść Jacka Londona, klasyczną opowieść inicjacyjną o ambitnym robotniku wspinającym się po szczeblach pisarskiej kariery. Martin Eden (świetny Luca Marinelli), ze swoją determinacją i głęboko ukrytą wrażliwością, jest trochę jak włoski Gatsby, trochę jak bohaterki "Genialnej przyjaciółki" Eleny Ferrante. Klasyczna opowieść o wzlocie i upadku równie genialnego, co niezrozumiałego pisarza, walczy o Złotego Lwa na festiwalu filmowym w Wenecji.

Podczas pierwszego spotkania z Eleną (Jessica Cressy) Martin ogląda kolekcję obrazów zgromadzoną przez rodziców dziewczyny. "Z daleka wydaje się piękny, ale z bliska widać tylko rozmyte plamy", podsumowuje prostodusznie bohater Marinellego. Wywodzący się z klasy robotniczej marynarz z zachwytem chłonie każdy detal nowego otoczenia. Martin skończył zaledwie kilka klas szkoły podstawowej, od jedenastego roku życia pływa na statkach i ima się wszelkich dorywczych prac. Ma nieposkromiony apetyt na życie, a w oczach blask i naiwność, na jaką stać tylko marzycieli szaleńców. Braki w edukacji nadrabia entuzjazmem i charyzmą, nie daje się zawstydzić przez bogaczy, przyglądających mu się z zaciekawieniem, lecz dość jednoznacznie – z góry.

Martin Eden mógłby być bohaterem cyklu neapolitańskiego Eleny Ferrante. Ma w sobie determinację i siłę Lili, i talent pisarski Lenu. Jego otoczenie, dom siostry i szwagra, w którym sporadycznie pomieszkuje, wyglądają jak żywcem wyjęte z niedawnej ekranizacji powieści autorstwa Saverio Costanzo. Zapytany podczas kolacji z rodzicami swojej ukochanej o jego zdanie na temat wydatków rządu na edukację, z rozbrajającą bezpretensjonalnością sprzedaje prostą i trafiającą w punkt metaforę, która została podczas weneckiego pokazu prasowego nagrodzona burzą oklasków. Przełykając kęs spaghetti bierze do ręki bułkę i wycierając pieczywem talerz mówi: "bułka to edukacja, sos – bieda. Nabierasz bułką sos i bieda znika". Podobnie jak słynne przyjaciółki Martin szuka drogi ucieczki z patologicznego środowiska przez edukację i kulturę. Chłopak pochłania kolejne książki i tomy poezji, kupuje maszynę do pisania i na przekór zdrowemu rozsądkowi i dobrym radom bliskich postanawia, że zostanie pisarzem. Wierzy, że kiedy mu się uda, Elena zostanie jego żoną, a jej rodzina zacznie traktować go jak równego sobie.

Marcello sięga po klasyczną powieść Londona, lecz przenosi jej akcję do XX-wiecznego Neapolu, chyba najbardziej ukochanego przez artystów włoskiego miasta, o barwnej, lecz trudnej historii, która wspaniale tłumaczy się na język kina. Urodzony w Casercie reżyser opowiada o nim z czułością i sentymentem, dodaje odniesienia do przeszłości kraju, wplatając w fabułę materiały archiwalne, co tworzy swoisty list miłosny do Neapolu i jego mieszkańców. Nostalgiczny nastrój potęgują nasłonecznione, ziarniste zdjęcia Francesco Di Giacomo i Alessandra Abatego.

"Martin Eden" to solidnie zrealizowane kino inicjacyjne z ciekawie zarysowanym wątkiem społecznym. Poprawną i, co za tym idzie, dość przewidywalną konstrukcję, od popadnięcia w banał ratuje charyzmatyczna kreacja Marinellego, znanego polskim widzom m.in. z "Samotności liczb pierwszych" czy serialu "Trust". Aktor wspaniale wygrywa sprzeczności targające bohaterem i przekonująco odmalowuje kolejne etapy jego drogi z naiwnego, zakochanego chłopaka w zgorzkniałego i rozczarowanego życiem degenerata. Dlatego szkoda, że w "Martinie Edenie" przemiana protagonisty następuje tak gwałtownie, że odnosi się wrażenie, jakby brakowało tu całego rozdziału historii. W drugiej połowie filmu Martin zaledwie na przestrzeni kilku scen staje się docenianym pisarzem, lecz cena, jaką płaci za sukces, podaje w wątpliwość desperacką pogoń bohatera za karierą. "Martin Eden" oddaje hołd wszystkim outsiderom i indywidualistom, którzy kroczą własną drogą, często na przekór systemowi i bez żadnego wsparcia ze strony otoczenia. Pokazuje także, jak często nieposkromione ambicje i bezpardonowe dążenie do celu odcinają nas od własnej tożsamości i korzeni. Obraz, jak wiadomo, bywa piękny tylko z daleka.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones