Recenzja filmu

The Quake. Trzęsienie ziemi (2018)
John Andreas Andersen
Kristoffer Joner
Ane Dahl Torp

Z deszczu pod rynnę

Przez większość filmu scenarzyści sumiennie odhaczają punkty z katalogu gatunkowych klisz. Zdziwaczały bohater, któremu nikt nie daje wiary? Jest! Jego żona pracująca w najwyższym drapaczu chmur
Tytuł nie kłamie: trzęsie się ziemia, trzęsie się operator, my też będziemy co jakiś czas trząść się w fotelach. Walą się budynki i mosty, samochody zderzają się jak kulki we flipperze, ludzie fruwają niczym szmaciane lalki. A jednak w obrazie będącym sequelem katastroficznej "Fali" to nie o spektakl destrukcji chodzi. Raczej o bohaterów, którzy co chwilę uciekają ze szponów śmierci i za których zaskakująco łatwo trzymać kciuki.


Chociaż film rozpisano na matrycy kina katastroficznego, klęska żywiołowa przypomina tu raczej bezwzględnego mordercę z horroru. Można i tak, w końcu w "Uciekaj!" rolę killera przejęła kolektywnie biała klasa średnia, a w "Obcym niebie" – szwedzki system opieki społecznej. Schemat fabularny też znajomy: oto bohaterowie, którzy w poprzedniej części zostali zaskoczeni przez monstrualne tsunami, próbują poskładać swoje życie do kupy. Nie wiedzą jednak, że tuż za rogiem czają się już złowrogie ruchy sejsmiczne. I tak, opuszczony przez żonę, rozpamiętujący tragiczne wydarzenia i karmiący syndrom stresu pourazowego naukowiec Kristian (Kristoffer Joner) musi znów zakasać rękawy i stawić czoła siłom natury. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, zwłaszcza że przed naszym herosem na powrót wyrośnie mur nieufności.

Przez większość filmu scenarzyści sumiennie odhaczają punkty z katalogu gatunkowych klisz. Zdziwaczały bohater, któremu nikt nie daje wiary? Jest! Jego żona pracująca w najwyższym drapaczu chmur w całej Norwegii? Na stanowisku! Opieszałość władz, która prowadzi do tragedii? Proste! Lecz mimo tego, że całość ma smak odgrzewanego kotleta, trudno nie docenić empatii, z jaką potraktowana jest w filmie rodzina Kristiana. Po pierwsze, relacje pomiędzy jej członkami pozostają emocjonalnym sednem filmu, a nie dodatkiem do scen akcji. Po drugie, dzięki wyważonym i zniuansowanym rolom Jonera oraz Ane Dahl Torp historia ich pojednania ma zaskakująco kameralny, intymny wymiar. Po trzecie, kiedy ziemia wreszcie pęka, jesteśmy do bohaterów przywiązani na tyle, że drżymy o ich życie. Szczególnie że twórcy odwracają hitchockowską dewizę – zrealizowana z polotem apokalipsa jest w filmie kulminacją narastającego napięcia i ostatecznym sprawdzianem dla bohaterów, nie zaś punktem wyjścia całej fabuły.


5,4 w skali Richtera to nie przelewki, a reżyser John Andreas Andersen potrafi zamienić filmowe wstrząsy w coś więcej niż ekscytujący straszak. "Quake" nie zapisze się być może w annałach kina katastroficznego i nie będziemy wymieniać go jednym tchem z "Płonącym wieżowcem", a nawet pompatycznymi odjazdami Rolanda Emmericha, ale trzeba pamiętać, że to film bez podobnych pretensji. Przy tak skromnym budżecie i jednocześnie tak wymagającej konwencji, można mówić o sukcesie – zwłaszcza jeśli zamówienie na kolejną demolkę Andersen zrealizuje już w Hollywood. 
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones