Recenzja filmu

Atom Man vs. Superman (1950)
Spencer Gordon Bennet
Pierre Watkin
Tommy Bond

Nieudana kontynuacja

Oglądając "Atom man vs. Superman" nie sposób nie zauważyć, że jest to produkcja dużo gorsza niż poprzednia część. Zanim obejrzałem ten obraz, liczyłem, że będzie on dorównywał świetnemu
Oglądając "Atom man vs. Superman" nie sposób nie zauważyć, że jest to produkcja dużo gorsza niż poprzednia część. Zanim obejrzałem ten obraz, liczyłem, że będzie on dorównywał świetnemu "Supermanowi" z 1948 roku. Niestety srogo się zawiodłem. Serial jest nudny i bardzo przewidywalny.  

Akcja serialu rozpoczyna się dwa lata po zakończeniu "Supermana". Metropolis jest terroryzowane przez Luthora, złego naukowca pragnącego zawładnąć światem. W końcu jednak, jego największemu wrogowi - Supermanowi - udaje się go schwytać. Luthor trafia za kratki, jednak wtedy nowy super-złoczyńca - Atom Man - zaczyna siać zło. Superman jest pewien, że Atom Man i Luthor to jedna i ta sama postać, jednak jak Luthor zamknięty w więzieniu może być w dwóch miejscach na raz?

Jak widać, fabuła nie jest ani specjalnie porywająca, ani ciekawa. W wielu momentach serial jest po prostu nudny. Niektóre rozdziały zostały dodane na siłę, by wypełnić tylko czas ekranowy (np. jeden z rozdziałów to w 90% materiały archiwalne z pierwszego odcinka "Supermana"). Wiele schematów oraz ujęć jest powielonych z poprzedniego obrazu. Wydarzenia są niemal identyczne jak w produkcji z 1948 roku. Postać Spider-Lady zastąpiono jedynie największym wrogiem Supermana - Luthorem.

Obsada tej produkcji jest praktycznie taka sama jak w "Supermanie". W roli Człowieka ze Stali ponownie występuje Kirk Alyn, w postacie Lois Lane oraz Jimmy'ego Olsena wcielają się Noel Neill i Tommy Bond, zaś Pierre Watkin po raz kolejny odgrywa Perry'ego White'a. Ponieważ moje uwagi co do tej obsady nie zmieniły się, odsyłam zatem do mojej recenzji "Supermana", w której opisałem aktorstwo powyższych osób.

Rewelacyjnie spisuje się Pierre Watkin. Jego Perry White jest chyba jedyną udaną filmową wersją tej postaci. Jest szorstki, często niemiły, twardy, rozkazujący, dużo krzyczy, a jednocześnie jest osobą pracowitą i honorową. Innymi słowy, jest to postać z charakterem. Poza tym fizycznie Watkin także idealnie pasuje do tej roli. Jest  wręcz książkowym przykładem na to, jak należy odgrywać tę postać oraz podobnych bohaterów (np. J.J. Jamesona ze "Spider-mana").

Nie gorzej spisuje się bardzo popularny w tamtych czasach, Lyle Talbot w roli nowej głównej (i zarazem tytułowej) postaci - Luthora/Atom Mana. Talbot odwalił kawał dobrej roboty w tej produkcji. Co ciekawsze, był on pierwszym aktorem w historii kinematografii wcielającym się w nemezis Supermana. Jego Luthor (wtedy jeszcze bez imienia "Lex") jest bardzo podobny do swojego komiksowego odpowiednika z tamtych czasów. Jest złym naukowcem, pragnącym zawładnąć światem. Jest bardzo inteligentny, przebiegły i najbardziej na świecie nienawidzi Supermana. Uważam, że przez te sześćdziesiąt lat nikt oprócz Michaela Rosenbauma nie odegrał tego (anty)bohatera tak dobrze, jak Lyle Talbot. Aktorom takim jak Gene Hackman czy Kevin Spacey daleko do Talbota.

Pod względem technicznym "Atom man vs. Superman" prezentuje się trochę lepiej niż "Superman". Niestety tylko trochę. W wielu scenach lotu jest pokazany Kirk Alyn (a raczej jego głowa, ręka i 1/3 tułowia) oraz wiatr w jego włosach. Jednak sceny lądowania itp. Supermana wciąż realizowane były animacją. Poza tym 1/4 ostatniego odcinka zrealizowana była w postaci animacji.

Podsumowując, jeśli ktoś oczekiwał po "Atom Man vs. Superman", że będzie godnym następcą "Supermana", raczej się zawiedzie. Oczywiście warto obejrzeć tę produkcję. Może nie jest to arcydzieło, ale na pewno nie jest też nieporozumieniem. Polecam koneserom.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones