Smutna prawda jest taka, że nie umiemy grać w piłkę. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, dlatego większość ludzi związana jakoś z tym sportem tkwi w przekonaniu, że powinniśmy odnosić jakieś wymierne wyniki. Nie rozumieją oni, iż Polacy nie mają smykałki do piłki kopanej, a w historii mieliśmy ledwie kilku zawodników, którzy byli w tej sztuce biegli. Wiadomo, było pokolenie Orłów Górskiego, ale ich peak trwał tak naprawdę tylko parę lat i była to ograniczona grupa ludzi. Poza tym od tego czasu minęło już z pół wieku, a następców jak nie było, tak nie ma. I prawdopodobnie jeszcze długo nie będzie. Odkąd zacząłem śledzić poczynania naszej kadry, czyli od końcówki lat 80. trudno było szukać w niej piłkarzy wybitnych, którzy wyróżnialiby się czymś nie tyle na tle ligowej szarzyzny, ile także na arenie międzynarodowej. Panował wszechogarniający marazm, a gra dla Polski zamiast być wyróżnieniem, zdawała się dla grajków jakąś formą kary. Nie powinno więc zatem dziwić, że gdy w drużynie narodowej pojawił się w końcu człowiek obdarzony prawdziwym talentem, to nie był on rodowitym Polakiem. Chodzi tu oczywiście o urodzonego w Nigerii Emmanuela Olisadebe, który stał się pierwszym, i jak na razie ostatnim, czarnoskórym piłkarzem grającym dla Polski.
Olisadebe, popularnie zwany "Emsi", uznanie w kraju zdobył dzięki występom w drużynie popularnych warszawskich "Afroamerykańskich koszul". Z dnia na dzień zyskał status supergwiazdy, działając na wyobraźnię kibiców. To w dużej mierze dzięki jego trafieniom Polska po 16 latach znów awansowała na Mistrzostwa Świata. Stał się kulturowym fenomenem, który wyszedł poza sportowe ramy. I jak to w takich przypadkach bywa, ktoś postanowił nakręcić o nim film. Tym kimś był Janusz Zaorski, reżyser z nazwiskiem, znany ze swojego umiłowania do sportu. Tak oto powstał wyprodukowany przez Canal + dokument o wymownym tytule "Biało-czerwono-czarny", który może nie zalicza się do tych obszernych, ale na pewno nie brakuje w nim ciekawych treści. Na formę filmu składa się kilka znanych technik. Mamy tutaj wypowiedzi zwykłych zjadaczy chleba, którzy udzielają odpowiedzi na pytania ulicznej sondy. Nie dotyczą one tylko wyłącznie kwestii Olisadebe i jego gry dla Polski, ale też ogólnego stosunku obywateli do obcych, zarobkowych imigrantów czy po prostu ludzi o odmiennej karnacji skóry. Kolejnym elementem są wypowiedzi znanych ludzi ze środowiska piłkarskiego, ale także ze świata polityki czy kultury. Na ekranie mamy szansę zobaczyć tak znane osobistości polskiego grajdoła, jak Aleksander Kwaśniewski, Andrzej Lepper czy Donald Tusk. Świat sztuki reprezentuje Olaf Lubaszenko, którego występ ogranicza się jednak głównie do opowiedzenia jednej anegdoty. Najliczniej występują przedstawiciele środowiska piłkarskiego w osobach Kazimierza Górskiego, Michała Listkiewicza, Zbigniewa Bońka czy bardzo obecnie popularnego dziennikarza Michała Pola. Ich wypowiedzi należy określić mianem konkretnych. Nie ma tu żadnego lania wody, czy owijania w bawełnę. Całości dopełniają zaś obrazy ówczesnej Polski, głównie stolicy, w postaci ujęć z miasta, z okolic Pałacu Kultury, jak również ze starego stadionu Legii, który był wówczas główną areną zmagań polskiej reprezentacji.
Na przestrzeni ponad czterech dekad widziałem wielu reprezentantów Polski. I uczciwie mogę przyznać, że Emmanuel zdecydowanie wyróżniał się na tle innych. Przede wszystkim posiadał naturalny talent, którego nie da się nauczyć czy wyćwiczyć podczas sesji treningowych. Jego głównym atutem było tak zwane "depnięcie" czyli szybkie przyspieszenie na paru metrach, co dawało mu znaczną przewagę w konfrontacji z większością obrońców. Jak na zawodnika z Czarnego Lądu przystało, cechował się także nieprzeciętną szybkością, niezwykłą gibkością oraz atletyką. Był niczym człowiek z gumy, zwłaszcza w porównaniu do polskich grajków, znanych ze swojej toporności i braku zwrotności. Takie rzeczy, nawet oglądając mecz w domu na kanapie, od razu są widoczne. Nie trzeba do tego żadnego eksperckiego oka. Olisadebe posiadał po prostu to coś, tę słynną iskrę bożą, dzięki której znacznie wzbogacał jakość gry reprezentacji, dając trenerowi Engelowi znacznie więcej możliwości gry w ataku, niż chociażby taki Andrzej Juskowiak, który nie lubił zbytnio się przemęczać i całą praktycznie karierę "grał na sępa". Z Olim było jednak inaczej. Przede wszystkim zawsze parł do przodu, nie bawił się w kunktatorstwo na boisku, a dążył do jak najszybszego rozwiązania akcji. Nie bał się ryzykować, podejmując decyzje szybko i zdecydowanie. Być może właśnie poprzez te cechy zdobył sobie tak wielkie uznanie wśród kibiców nieprzyzwyczajonych do tak ofensywnej i pozbawionej kompleksów gry.
Ważną częścią dokumentu jest poruszenie kwestii stosunku Polaków do tak zwanego "obcego elementu". Chodzi tu mianowicie o osoby o odmiennej karnacji, których na przestrzeni lat coraz więcej pojawiało się na polskich ulicach. Oli był pierwszym i jak na razie jedynym czarnoskórym graczem w kadrze. Grający w niej kilka lat później Roger Guerreiro, był bardziej mulatem, a występujący w reprezentacjach młodzieżowych Robert Mitwerandu, pozostał postacią anonimową. Część wypowiedzi zaprezentowanych w filmie udowadnia, że mimo popularności, nie wszyscy byli zwolennikami zagranicznego zaciągu, czy to w sporcie, czy w innych dziedzinach życia. Niektórzy, jak Andrzej Lepper, godzili się na skromne uczestnictwo innostrańców w kadrze, przestrzegając przed nadmiernym ich napływem. Inni bohaterowie produkcji jednoznacznie wypowiadali się przeciwko jakiejkolwiek ingerencji osób spoza kraju. Niektóre z tych wypowiedzi brzmią absurdalnie, pokazują jednak, że niechęć do odmienności w narodzie była obecna. I wydaje się, że mimo upływu prawie dwóch dekad, nadal występuje. Wciąż istnieją środowiska, które są przeciwne sprowadzaniu egzotycznych obcokrajowców do Polski, a ich poglądy trafiają na podatny grunt części społeczeństwa. Są to wprawdzie innego rodzaju sytuacje niż ta z Emmanuelem, ale ciemna karnacja wciąż budzi u niektórych złe skojarzenia. Olisadebe wiele osób zaakceptowało, chociażby ze względu na jego małżeństwo z Polką. Jak się jednak okazało związek ten, który rozpadł się w 2017 roku, nie stanowił gwarancji całkowitego spolszczenia Emsiego. Co więcej, wrócił on po zakończeniu kariery do Nigerii i oprócz paru wspomnień, niewiele łączy go z krajem nad Wisłą. Nie nastąpiło także otwarcie kadry na innych zawodników spoza Europy, nie nastąpiło żadne zawłaszczenie drużyny narodowej czy jej zalew przez czarnoskórych. Pokazuje to jedynie, że polska piłka jest nieprzewidywalna, będąc jedną wielką prowizorką bardziej niż kierowanym stałą linią rozwoju procesem. Oprócz tego mamy przykrą przypadłość szybkiego zapominania o ludziach zasłużonych. I nie muszą być oni czarnoskórzy. Losy Marka Citko czy Ebiego Smolarka stanowią wystarczający dowód. Przypadek Emmanuela Olisadebe pozostaje odosobnioną historią, która zapisała się bardziej jako ciekawostka niż znaczący trend. Nie był to początek żadnej nowej ery w rodzimym życiu obyczajowo-kulturalnym, lecz pojedynczy wybryk typowy dla chaotycznej polskiej rzeczywistości.