Recenzja filmu

CODA (2021)
Sian Heder
Emilia Jones
Eugenio Derbez

Pomiędzy światami

I choć film zachwyca błyskotliwymi, emocjonalnymi dialogami i konfrontacjami, reżyserce niestety nie udaje się okiełznać sentymentalizmu i fabularnych mielizn francuskiego pierwowzoru.
Pomiędzy światami
Co łączy Paula Raciego z "Sound of Metal" i Louise Fletcher, która, odbierając Oscara za pamiętną rolę siostry Ratched w "Locie nad kukułczym gniazdem", dziękowała zarówno w mowie, jak i języku migowym? Otóż oboje są nie tylko wspaniałymi aktorami, ale i dziećmi niesłyszących rodziców. CODA to akronim określający taką osobę (child of deaf adult), najczęściej płynnie poruszającą się między językiem migowym a fonicznym, funkcjonującą na granicy świata ciszy i świata dźwięków. Tytuł filmu w reżyserii Sian Heder odnosi się więc do sytuacji głównej bohaterki, siedemnastoletniej Ruby (Emilia Jones), która jako jedyna w rodzinie słyszy. 


Protagonistka "CODA" stara się pogodzić licealne życie z codziennym pomaganiem ojcu (Troy Kotsur) i bratu (Daniel Durant) w rybołówstwie, nie najlepiej dogaduje się z matką (Marlee Matlin), a w wolnych chwilach słucha muzyki i śpiewa. Gdy w ostatniej klasie postanawia zapisać się do szkolnego chóru, charyzmatyczny nauczyciel (Eugenio Derbez) namawia ją, by zdawała do prestiżowej uczelni muzycznej w stolicy stanu. Dziewczyna – zdając sobie sprawę, że stanowi dla najbliższych pomost między głuchotą a dźwiękowymi wyzwaniami codzienności – staje przed trudnym wyborem: dalszym wspieraniem rodziny, bagatelizującej jej pasję i talent, a podążaniem za marzeniami.

Tak naszkicowana historia wydaje się na wskroś hollywoodzka, a rozterki Ruby mogą przypominać dylematy George'a Baileya z arcyamerykańskiego klasyka Franka Capry "To wspaniałe życie". A jednak "CODA", zwycięzca zeszłorocznego festiwalu Sundance i jeden z głównych faworytów do tegorocznych Oscarów, jest remakiem. Przenosi na jankeski grunt "Rozumiemy się bez słów", francuski komediowy hit sprzed kilku lat. Jeśli jednak oryginał był zaledwie familijnym feel good movie, tylko pozornie dającym głos niesłyszącym (rodzinę bohaterki grali słyszący aktorzy, co więcej, kaleczący tamtejszy język migowy), to obraz z 2021 roku przynajmniej odrabia lekcję z inkluzywności. Matlin, Kotsur i Durant wznoszą do "CODA" autentyzm, budując jednocześnie wokół niej afirmatywną, mniejszościową narrację. I choć film zachwyca błyskotliwymi, emocjonalnymi dialogami i konfrontacjami, reżyserce niestety nie udaje się okiełznać sentymentalizmu i fabularnych mielizn francuskiego pierwowzoru. Kliszowość rozwoju wydarzeń utrudniała mi wielopoziomowe zaangażowanie i zanurzenie się w opowieści, w której zabawne i przejmujące sceny koniec końców nie składają się we w pełni satysfakcjonującą całość.


Najmocniejszym punktem "CODA" pozostają postacie – pełnokrwiste, zróżnicowane, rewelacyjnie zagrane – którym scenariusz pozwala wchodzić ze sobą w rozmaite interakcje. Linia konfliktu nie przebiega banalnie między dorastającą Ruby a jej najbliższymi. Niesłysząca rodzina to nie monolit krążący wokół protagonistki – każdy ma tu swoje racje, prywatne sprawy, obawy i problemy. Ciekawie wybrzmiewa zwłaszcza wątek starszego brata bohaterki, Leo, który – z własnymi powodami do sprzeciwiania się rodzicom – wspiera siostrę w wyjazdowych planach, widząc w tym szansę na większą niezależność dla wszystkich. Z licznych niuansów i wewnętrznych rozbieżności zbudowana jest też matka Ruby, dla której familijny kwartet jest wszystkim, a wyjazd córki oznaczałby wyjście ze strefy komfortu i konieczność konfrontacji z zewnętrznym światem. 

Reżyserka dostrzega te rozliczne synapsy między członkami rodziny, znakomicie wykorzystując narracji język migowy oraz jego splot z mową foniczną, którą niekiedy posługuje się postać grana przez Emilię Jones. Dialogi w języku migowym stanowią prawie połowę rozmów w filmie, a wiele z nich jest w pełni autonomicznych – ich przybliżone tłumaczenie otrzymujemy w napisach, a nie w werbalnym powtórzeniu na ekranie przez którąś ze słyszących postaci. Nie jest to oczywiście tak radykalny krok, jak w wypadku ukraińskiego "Plemienia", w którym rezygnacja z komunikacji fonicznej dystansuje widza, zmuszając go do wnikliwej obserwacji gestów i emocji. Jeśli jednak porównamy "CODA" do "Dzieci gorszego Boga" z 1986 roku, w których język migowy nieco upupiono, a John Hurt symultanicznie tłumaczył nam wszystko, co migała główna bohaterka (grana skądinąd przez nagrodzoną Oscarem Matlin), film Heder zdaje się oddawać autonomię języka niesłyszących. Wprawdzie w ich świat częściowo wprowadza nas tytułowa insiderka, czyni to jednak w naturalny dla fabuły sposób, nie burząc autentyzmu, a jednocześnie gwarantując przystępność filmu dla szerokiego grona odbiorców.

Największe atuty "CODA", a więc znakomicie rozpisane i zagrane postacie, niestety wyraźnie kontrastują z najsłabszym jej aspektem, czyli banalnym rozwojem wydarzeń i cukierkową kulminacją. Daleko więc temu filmowi do rozkosznie dziwacznej i ekscentrycznej "Małej Miss" czy podobnemu familijnemu rollercoasterowi, animacji "Mitchellowie kontra maszyny". Nie jest to też kaliber "Billy'ego Elliota", w którym niemal fizycznie odczuwamy determinację bohatera w pokonywaniu przeszkód na drodze do realizacji marzeń. Dużym problemem filmu Heder jest to, aby w ogóle uwierzyć, że muzyka jest prawdziwą pasją Ruby. Ambicje zostają jej podsunięte, talent szlifuje się niemal sam, a największym wyzwaniem staje się pogodzenie zajęć wokalnych z wycieńczającą pracą przy połowie ryb. Zresztą już sam wybór konika protagonistki jest bardzo arbitralny i zakrawa na drogę na skróty; w prosty sposób potęguje bowiem konflikt między postaciami. Opozycja ciszy i dźwięków wybrzmiewa tu w najbardziej niesubtelny sposób i zostaje wręcz czytankowo zilustrowana wyśpiewaną w finale, opartą na dualizmach piosenką Joni Mitchell "Both Sides Now". 


Czy Heder udało się wydestylować z tej kombinacji szereg szczerze poruszających, pięknych scen? Jasne – gdy Ruby opisuje uczucia trafniej w języku migowym niż po angielsku lub gdy ojciec dotyka jej szyi, słuchając wokalu córki za pomocą wibracji, należą do najlepszych momentów filmu. A jednak ta wiodąca oś konfliktu osłabia i odbiera wielorakość temu, co mogło być prawdziwym tematem "CODA", która najpewniej znakomicie poradziłaby sobie bez pokrzepiającego, ale ckliwego wątku muzycznego. Rozdarcie między przywiązaniem do rodziny (w tym wypadku tak bardzo od niej zależnej) a dorastaniem wprowadzającym w życie Ruby nowe potrzeby i priorytety wydaje się wystarczającym kośćcem fabularnym – zwłaszcza w obliczu odczuwalnego nadmiernego obciążania protagonistki rolą tłumaczki i pośredniczki. "CODA" boi się uderzyć w bardziej dramatyczne, zniuansowane tony oraz włożyć łyżkę dziegciu do tej klasycznej amerykańskiej bajki o potędze marzeń i uskrzydlającej mocy wsparcia bliskich, ostatecznie decydując się na czyste, pogodne nuty. I choć głównie dzięki temu, że film jest wręcz bezwstydnie nieironiczny i otulający, landryna ta nie staje w gardle. Mimo tego pozostawia jednak zdecydowanie za słodki posmak, a także niedosyt różnorodności emocji, których potencjał drzemał w opowieści o Ruby i jej rodzinie.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones