Recenzja wyd. DVD filmu

Eddie zwany Orłem (2015)
Dexter Fletcher
Taron Egerton
Hugh Jackman

Przez trud do gwiazd

Recenzowany tytuł to sympatyczna, familijna produkcja, która raczej nie zaskoczy wytrawnego widza. Aczkolwiek jak mawiają mądre głowy, "to nie cel wędrówki się liczy, lecz jej przebieg" (...).
Najbardziej urzekające filmy sportowe to takie, które traktują o prostej drodze "od zera do bohatera". Zazwyczaj w tego typu opowieściach protagonistą jest osoba z góry skazana na porażkę, której nikt nie daje nawet cienia nadziei na sukces. Na szczęście życie często pisze najlepsze, i niewiarygodne, historie; stąd nietrudno uwierzyć, iż nieznany nikomu śmiałek jest w stanie osiągnąć sportowe szczyty. "Eddie zwany orłem" to sympatyczna, familijna produkcja, która raczej nie zaskoczy wytrawnego widza. Aczkolwiek jak mawiają mądre głowy, "to nie cel wędrówki się liczy, lecz jej przebieg".




Eddie Edwards (Taron Egerton) już za młodu był upartym dzieckiem. Chłopak od wczesnych lat marzył o występie na olimpiadzie w barwach Wielkiej Brytanii. Niestety, natura poskąpiła zapaleńcowi talentu. Tam, gdzie brak umiejętności, pomaga jednak upór. Pomimo wydalenia z oficjalnej kadry kraju i wiecznych sprzeciwów ojca, Eddie odnajduje lukę prawną dającą mu szansę na udział w sportowych igrzyskach. Kruczek jest tylko jeden – Edwards musi w trybie ekspresowym opanować sztukę skoków narciarskich. W tym celu udaje się do obozu treningowego zlokalizowanego w Niemczech. Ambitny chłopak zwraca na siebie uwagę Bronsona Peary'ego (Hugh Jackman), niegdyś świetnego sportowca o niewykorzystanym potencjale. Z pomocą mężczyzny Eddie ma szansę poprawić swoje wyniki na skoczni i zdobyć upragnioną kwalifikację...




Jak szczerze stwierdził sam zainteresowany, film oddaje prawdziwy rozwój wypadków w 10%. Tym niemniej wspomniany ułamek całości jest wystarczający, żeby "Eddie zwany orłem" nie był tylko kolejną zmyśloną opowiastką ku pokrzepieniu serc. W przypadku kina dopisywanie i modyfikowanie treści służy zazwyczaj jednemu, tj. uatrakcyjnieniu seansu. Szczęśliwie dla widzów, duet scenarzystów stanął na wysokości zadania i dostarczył dobrze sklecony skrypt pełen, nomen omen, wzlotów i upadków.




Jak już zostało nadmienione, zwieńczenie fabuły nie jest żadną niespodzianką. Siła prostej i uroczej historii tkwi w determinacji młodzieńca, który stawić musi czoła piętrzącym się problemom. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, Eddie porywa się z motyką na słońce. Jak bowiem inaczej można nazwać iście samobójcze próby skoków z niemalże zerowym bagażem doświadczeń? Gdy Edwards wpada w stagnację, splot wypadków krzyżuje jego drogi z Bronsonem. Rozwój specyficznej więzi między chłopakiem pozbawionym talentu a facetem, który swój talent zmarnował, to sól opowieści. Zgodnie z prawidłami kina, początkowa niechęć przeradza się stopniowo w przyjaźń. Relacja na linii mistrz - uczeń pełna jest jednak wyboistych ścieżek, które pokonać muszą bohaterowie. Ku uciesze publiczności, Peary nie rozstaje się z piersióweczką, co rusz pociągając łyka dla smaku. Słabość do alkoholu nie raz wpędza w kłopoty zarówno Bronsona, jak i Eddiego.




Kwestie wizualne to sprawa sporna. Z jednej strony reżyser dobrze dobiera kadry i oferuje takie smaczki jak obiektyw umieszczony tuż przy twarzy skoczka śmigającego w powietrzu. Z drugiej zaś wyjątkowo słabo zrealizowane upadki cuchną komputerowym renderingiem na kilometr. Mimo wszystko biorąc pod uwagę przynależność gatunkową filmu oraz ograniczony budżet, można wybaczyć twórcom pójście na skróty w nadmienionym aspekcie. Jakby nie było nie mamy do czynienia z kolejną częścią serii "Transformers", który to cykl opiera się na spektakularnych sekwencjach połączonych cieniutką fabularną nicią. W przypadku blockbusterów Michaela Bay'a niska jakość CGI byłaby niczym kopniak prosto w części intymne. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekuje jednak, że skromna komedia obyczajowa zabłyśnie efektownymi fajerwerkami, stąd recenzencka wyrozumiałość.




Konstrukcja filmu opiera się na dwóch aktorach, którzy podeszli do sprawy zawodowo. Młody Egerton, znany choćby z hitu "Kingsman: Tajne służby", świetnie oddał grymasy Eddiego. Specyficzne miny, które robi Edwards, z miejsca zaskarbiają bohaterowi sympatię widzów. Warsztatowo równie dobrze sprawdza się Hugh "Wolverine" Jackman w roli byłego czarnego konia skoków narciarskich, który dał się pokonać prozie życia. Bardzo przyjemnie obserwuje się poszczególne etapy treningów, podczas których nietypowy team ćwiczy na piłkach czy na improwizowanym torze przeszkód. Pewnikiem gdyby nie obecność Egertona i Jackmana, film utraciłby sporo ze swego uroku.




Klimat produkcji świetnie buduje rewelacyjnie dobrana muzyka. Ścieżka dźwiękowa towarzysząca zmaganiom "Orła" przypomina wariację typowych olimpijskich melodii z lekką nutką motywu przewodniego kultowych "Rydwanów ognia". Matthew Margeson, odpowiedzialny za oprawę muzyczną obrazu, nie bez kozery otrzymał nominację Światowej Akademii Muzyki Filmowej w kategorii "muzyczne odkrycie roku". Dźwięki płynące z głośników podczas projekcji sprawiają, iż chciałoby się samemu spróbować sił w skokach. Jak widać na przykładzie Eddiego, można przeżyć taki wyczyn bez lat treningu... Chociaż chyba bezpieczniej jest obserwować karkołomne ewolucje przed ekranem telewizora.




O ile przewidywalność i sztampowość to cechy zazwyczaj dyskwalifikujące produkcje z peletonu o uwagę widza, "Eddie zwany orłem" stanowi chlubny wyjątek od reguły. Dzięki świetnej szacie muzycznej, sprawnej reżyserii i dobrze nakreślonej historii, skromny film wybija się z bloków startowych z siłą orła, szybując w okolice oceny "7". Najwyraźniej kino nigdy nie przesyci się sportowymi opowiastkami, które podnoszą na duchu i pozwalają wierzyć w siłę uporu i determinacji. Eddie Edwards dobitnie udowodnił zaś, iż warto walczyć o marzenia... i warto ukazać ową walkę na ekranie.

Ogółem: 7/10

W telegraficznym skrócie: sympatyczna, choć przewidywalna, historia daleko odchodząca od faktów; przekłamania fabularne wyszły filmowi na dobre; obraz wciąga dzięki udanie poprowadzonej relacji między bohaterami; pierwszorzędne aktorstwo i wpadająca w ucho muzyka pozwalają zapomnieć o słabo zrealizowanych komputerowych upadkach. Solidny obraz dla całej rodziny.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ileż to już razy w kinie powielał się schemat dzieciaka, którego marzeniem jest zostanie kimś? Kimś... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones