Recenzja filmu

Gran Turismo (2023)
Neill Blomkamp
Michał Podsiadło
Archie Madekwe
David Harbour

Gamers rise up!

Do rzetelnej oceny "Gran Turismo" przydałyby się zupełnie nowe kategorie recenzowania dzieła filmowego. Czy jest to pełnoprawny film? Raczej nie. Czy daje dużo radości i zabawy? Zdecydowanie tak.
Jak znaleźć przestrzeń na utożsamienie się z bohaterem w ekranizacji serii gier-symulatorów wyścigowych? Odpowiedź jest zaskakująco prosta – wystarczy stworzyć protagonistę, który sam też jest graczem. "Gran Turismo" Neilla Blomkampa sięga w tym celu po prawdziwą historię faceta, który tak dobrze radził sobie na wirtualnych trasach, że pozwolono mu ścigać się autami w realu. Nie, to nie jest żart, a jedynie zaskakująco kreatywna kampania marki Nissan, która tracąc pozycję na arenie sportów motorowych, postanowiła zaskoczyć świat niekonwencjonalnymi metodami promocji. Marzysz o karierze rajdowca, ale dotąd jedynie przez bebechy własnej konsoli? Nie ma co się martwić – jeśli jesteś wystarczająco dobry, panowie z Nissana odezwą się mailowo, zapewniając wikt, opierunek i, co najważniejsze, kilkumiesięczny kurs kierowcy rajdowego w Akademii Gran Turismo, zakończony podpisaniem lukratywnego kontraktu i możliwością reprezentowania marki na prawdziwych torach wyścigowych.



Jednym z takich marzycieli jest Jann Mardenborough (Archie Madekwe), niezrozumiany przez rodzinę i otoczenie introwertyk, który zamiast grać w piłkę czy bujać się po klubach, woli w każdej wolnej chwili pobijać personalne rekordy na wirtualnym Le Mans. Jann jest gamerem z krwi i kości, jednym z takich, którzy nie chcą zejść na obiad, bo "gry się nie da zapauzować", co w połączeniu z 20-kilkoma latami na karku rodzi w oczach rodziców napiętą mieszankę zmartwienia i pogardy. Nie pomagają tłumaczenia, że "Gran Turismo" to "nie jest zwykła gra, ale zaawansowany symulator jazdy" – dla ojca ekspiłkarza i wiecznie przejętej matki zamknięty w pokoju przez ekranem Jann staje się synonimem rodzicielskiej porażki. Całą optykę wywróci wywalczony przez niego bilet wstępu do Akademii GT, w konsekwencji czego protagonista z życiowego przegrywa zamieni się w medialnego celebrytę. Wszystko w czasie zaledwie kilku wirtualnych okrążeń.

Znacznie prościej przekonać rodziców do własnej wartości, trudniej zrobić to z całym środowiskiem sportowym. Główny konflikt "Gran Turismo" koncentruje się właśnie wokół nieustannych prób udowodnienia niedowiarkom, że gracze to serio poważni ludzie. Czy to zblazowanemu, zniechęconemu ideą projektu instruktorowi (David Harbour), czy włodarzom Nissana, niepewnym efektów zainwestowanych pieniędzy, czy w końcu rywalom na torze, nieustępliwym w próbach mentalnego zniszczenia młodego debiutanta. Każdego cechować będzie ta sama protekcjonalna maniera, którą trzeba przezwyciężyć i bagaż uprzedzeń, a nawet awersji wobec gracza, który postanowił "bawić się w wyścigi". Historia Janna okazuje się więc nie tylko inspirującą uniwersalną opowieścią, rymującą się z wersami "Nawet jeśli wszyscy w ciebie zwątpili, pokaż że się mylili" z utworu "Znikam" Paktofoniki, ale i solidnym argumentem w rękach młodocianych graczy, tłukących namiętnie po kilkaset godzin w ulubione tytuły na konsoli. W tym sensie "Gran Turismo" okazuje się idealnym filmem reklamowym. Nie tylko atrakcyjnie przedstawia produkt, w który gra główny bohater (i, co więcej, przez granie w niego osiąga życiowy i zawodowy sukces), ale i staje się pewnym głosem w notorycznie powracającej debacie, umniejszającej kulturze komputerowej rozgrywki. 



Zwrot "film reklamowy" pada zresztą nieprzypadkowo. Główny cel nowej produkcji studia Sony widać tutaj na każdym kroku, zaczynając od filmowego prologu. "Gran Turismo" rozpoczyna trzyminutowy, osobny od fabuły spot, w którym Kazunori Yamauchi, twórca gry we własnej osobie, opowiada o niezwykłości serii na tle innych dostępnych symulatorów jazdy. W miarę rozwoju filmowych wydarzeń, usłyszymy też zdanie: "Gran Turismo" to niesamowita gra w różnych wariantach jakieś kilkanaście razy. Pietystyczne, niemal pornograficzne przedstawienie zaawansowania rozgrywki przypominać będzie najpiękniej nakręcone gameplaye, a naturalność i dokładność techniczną symulacji jazdy puentuje przecież sama historia Janna – nałogowego gracza, który w pewnym momencie wsiada za kierownicę samochodu rajdowego i ściga się z rywalami jak równy z równymi. Należy więc pamiętać, że niewypowiedzianym priorytetem filmowego "Gran Turismo" jest podkręcenie sprzedaży najnowszej odsłony serii na konsole Play Station, a prawdziwa historia życia Janna Mardenborough jest w rękach twórców szczęśliwym materiałem reklamowym. 

Co jednak szokujące, nie jest to nawet zarzut wobec filmu. Te scenariuszowe głupotki wymieniam jedynie z recenzenckiego obowiązku, jako że zupełnie nie wpływają one na ilość frajdy wyciągniętej z seansu. Tak, "Gran Turismo" to zdecydowanie niewyszukany product placement, a historia dość bezpiecznie podąża tropami najbardziej konwencjonalnych dramatów sportowych. Jest silna ambicja, są problemy, które ciężko przezwyciężyć, jest rywalizacja, która musi zostać wygrana. Są i niespecjalnie pogłębione relacje, w których bohater odnajdzie siłę i motywację do przekraczania swoich limitów. "Gran Turismo" jest jednak najlepsze, gdy ryk silników zagłusza szept emocjonalnych rozmów i na nasze szczęście Blomkamp doskonale to rozumie. Wspaniale nakręcone sceny wyścigów otrzymują solidną porcję czasu ekranowego, ciesząc oczy nawet tych widzów, którzy z alergicznej niechęci do świata motoryzacji zablokowali w swojej kablówce kanał TVN Turbo. Głównie dlatego, że reżyserowi nigdy nie brakuje kreatywnej energii w ukazywaniu kolejnych zmagań na torze głównego bohatera. Blomkamp wyścigi kręci z każdej możliwej perspektywy, a więc: z trybun, z pobocza, z wnętrza auta, z kamery przymocowanej do maski, do boku samochodu, z drona, z pitstopów, a w końcu i z okna lecącego śmigłowca. W zorientowaniu się w sytuacji pomagają też kojarzone z gry wskaźniki, co jakiś czas informujące o miejscu zajmowanym przez konkretnych zawodników. Sceny jazdy są więc nie tylko piękne wizualnie, ale schludnie intuicyjne, dając niezwykle bogatą perspektywę na każdy wyścig, która nie śniła się stacjom telewizyjnym transmitującym rajdy Formuły 1. Pęd samochodu po torze jest też przeważnie środkiem emocjonalnej ciężkości filmu. Wszystkie dylematy, problemy czy rozterki (także te pozornie zupełnie niezwiązane z wyścigiem), rozwiązywane są właśnie we wnętrzu mknącego 300 km/h auta. Liczy się tylko prędkość, warkot silnika i twoje obgryzione paznokcie. 




Do rzetelnej oceny "Gran Turismo" przydałyby się zupełnie nowe kategorie recenzowania dzieła filmowego. Czy jest to pełnoprawny film? Raczej nie. Strukturalny kręgosłup cierpi na zaawansowaną skoliozę, postacie i ich relacje są raczej pretekstowe, a emocjonalny potencjał częściej niż z fabuły wynika z ekscytujących zmagań na torze. Czy daje dużo radości i zabawy? Zdecydowanie tak, przywołując naturalną podjarkę, bardziej niż z filmu kojarzoną raczej z oglądania sportu lub samodzielnej rozgrywki przed własną konsolą. "Gran Turismo" to bowiem dzieło małych ambicji i wielkiej frajdy, a przy tym genialny w swoich założeniach produkt reklamowy. Naprawdę nie sposób wrócić po seansie do domu bez kliknięcia przycisku "kup teraz" przy ikonce najnowszej odsłony gry. Uwierzcie, testowałem to na sobie.

Ocena: 7/10
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones