Recenzja filmu

Jak zostałam perliczką (2024)
Rungano Nyoni
Susan Chardy
Elizabeth Chisela

Krzyk, którego nie słychać

W każdej rodzinie są historie, o których się nie mówi. Tematy, które znikają między zdaniami, bo "tak będzie lepiej". "Jak zostałam perliczką", film Rungano Nyoni, właśnie tak zagląda – w to
W każdej rodzinie są historie, o których się nie mówi. Tematy, które znikają między zdaniami, bo "tak będzie lepiej". "Jak zostałam perliczką", film Rungano Nyoni, właśnie tak zagląda – w to niewygodne milczenie, które z pokolenia na pokolenie staje się ciężarem. To film o rodzinie, która zamiast rozmawiać, milczy. O kobiecie, która przypadkiem odkrywa, jak bardzo to milczenie może boleć.


Akcja dzieje się w Zambii, ale ten film równie dobrze mógłby wydarzyć się gdziekolwiek indziej. Bo to nie jest opowieść o konkretnym kraju, tylko o mechanizmie, który wszędzie wygląda podobnie: ktoś krzywdzi, wszyscy wiedzą, ale nikt nie mówi. Ktoś umiera, a zamiast prawdy pojawia się rytuał, tradycja, szacunek dla zmarłego. I wtedy właśnie zaczyna się prawdziwy dramat.

Shula, główna bohaterka, nie jest wojowniczką ani buntowniczką. Jest młodą kobietą, która próbuje zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w jej rodzinie. Wokół niej – matki, ciotki, kuzynki – kobiety, które przez całe życie uczyły się milczenia. Ich twarze mówią więcej niż słowa: gniew, wstyd, lojalność, strach. Nyoni pokazuje to bez moralizowania. Nie staje po żadnej stronie. Raczej powoli rozdziera zasłonę, pod którą od lat kisi się przemoc i poczucie winy.

Film jest powolny, oszczędny w dialogach, zbudowany z drobiazgów – spojrzeń, gestów, przerw między słowami. Ale właśnie ta cisza jest jego największą siłą. Bo w świecie Shuli każde słowo może być oskarżeniem, a każde milczenie – zgodą. Pogrzeb wuja, który miał być formalnością, przeradza się w coś w rodzaju rodzinnej terapii bez terapeuty. Każdy coś pamięta, każdy coś wie, ale nikt nie ma odwagi powiedzieć tego głośno.

Zdjęcia są piękne i surowe zarazem. Kamera często stoi w miejscu, obserwując ludzi jakby z dystansu – jakby sama bała się wtrącić. W tle dźwięki natury, śpiewy, rozmowy przy stole, czasem tylko wiatr. Dzięki temu "Jak zostałam perliczką" działa trochę jak cichy krzyk – nie przez słowa, ale przez napięcie, które czuć w każdej scenie.


Tytułowa "perliczka" to ptak, który ostrzega stado, zanim nadejdzie niebezpieczeństwo. Shula też daje sygnał – nie krzykiem, lecz samym faktem, że patrzy i nie odwraca wzroku. W społeczności, gdzie każde słowo może być zdradą, milczenie staje się regułą. A jednak jej spojrzenie wystarcza, by tę regułę złamać.
Nyoni mówi o sprawach trudnych – przemocy wobec kobiet, wykorzystywaniu, wyparciu i wstydzie – ale robi to z delikatnością i precyzją. Nie epatuje przemocą, nie pokazuje jej wprost. Najgorsze rzeczy dzieją się między zdaniami, w półcieniach, w spojrzeniach. To film, który ufa widzowi. Daje mu przestrzeń, by sam poskładał całość.

Nie jest to kino dla każdego. Kto szuka akcji, łatwych emocji i szybkich odpowiedzi, ten się odbije. Ale jeśli lubisz filmy, które zostają w głowie, które zmuszają do myślenia i nie dają się łatwo zaszufladkować – "Jak zostałam perliczką" naprawdę warto zobaczyć.

To jeden z tych filmów, po których zostaje cisza — ale nie z nudów, tylko z potrzeby, by to wszystko przetrawić. Nyoni pokazuje, że odwaga nie zawsze polega na krzyku. Czasem wystarczy, że ktoś w końcu powie to, o czym wszyscy milczą.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?