Keanu Reeves świetnie się sprawdza, nadając kartonowej jednostce sporo własnej osobowości i charyzmy, na nowo wskrzeszając swoją podupadającą karierę. Pierwszym pół godziny seansu udaje się
Filmy akcji możemy podzielić na dwa zasadnicze typy. Te gdzie twórcy starają się stworzyć jakiś bardziej skomplikowany scenariusz, napisać bohaterów mających bogatszy rys psychologiczny, wymyślić antagonistów będących czymś więcej niż pionkami mającymi pogrozić w odpowiednim momencie palcem i ostatecznie zostać na końcu pokonanymi. Istnieje też drugi rodzaj stawiający na jak najprostsze wątki, motywacje, dialogi, by skupić się na esencji, czyli rozwałce. John Wick zdecydowaniem jest przedstawicielem drugiego nurtu. Takie podejście ma swoich zwolenników oraz przeciwników. Ja osobiście uważam, że produkcję prostą, całkowicie nastawioną na dzianie się dokładnie tak samo, jak bardziej skomplikowaną da się wykonać lepiej i gorzej. Duet reżyserski Davida Leitcha i Chada Stahelskiego doskonale wie jakie środki podjąć by te przedsięwzięcie się udało.
Przede wszystkim są to twórcy niezwykle świadomi, jakiego rodzaju kino chcą tworzyć pewnie czujący się w obranej przez siebie konwencji. Nie starają się oni stanąć, gdzieś pośrodku tylko odważnie realizują swoje założenia. Fabułę filmu można streścić w dwóch zdaniach. Mężczyzna będący byłym zabójcom na zlecenie po śmierci żony dostaje od niej psa. Zwierzę zabijają gangsterzy więc, nasz bohater postanawia się na nich zemścić. Niewiele tu historii. Dostajemy zupełne minimum. Pomimo ograniczoności być może nawet prymitywności opowieść działa całkiem skutecznie. Protagonista choć ma może z dwie, trzy cechy charakteru posiada bardzo czytelne i jasne motywacje pozwalające nam mu kibicować. Ogromnym atutem jest casting. Do roli małomównego twardziela często warto zaangażować bardzo charakterystycznego może nawet nie szczególnie dobrego (co doskonale pokazuje sukces Arnolda Schwarzegnera) aktora.
Keanu Reeves świetnie się sprawdza, nadając kartonowej jednostce sporo własnej osobowości i charyzmy, na nowo wskrzeszając swoją podupadającą karierę. Pierwszym pół godziny seansu udaje się zbudować naprawdę zabójcze napięcie. Film świetnie ukazuje strach, nerwowość, zaszczucie członków mafii stopniowo coraz bardziej obezwładnionych i sparaliżowanych nadchodzącym przeznaczeniem. Jeszcze przed pierwszym ciosem doskonalę wiemy jak groźny potrafi być nasza protagonista. Stawiając jego figurę gdzieś między Johnem Waynem a slasherowym mordercą. Gdy już pada strzał absolutnie czujemy jego ciężar. Ofiara staje się oprawcą, a Villani szybko przestają budzić szczególne zagrożenie. Kluczowe pytanie, czy przekształca się w kiedy. Przeciwnicy nie mają, więc specjalnie wiele do roboty, ale portrety takich stereotypowych rosyjskich bandziorów udało się tutaj ukazać całkiem realistycznie i charakterystycznie.
Choć mimo nieuchwytności bohatera Wick nie jest na pewno akcyjniakiem spod szyldu nieśmiertelny bohater bez nawet kropli potu na czole likwiduje jednostkę swat. Zadbano, by fizyka potyczek była klarowna, spójna i (przynajmniej dla laików) w miarę realistyczna. Każdy kuksaniec może być śmiertelny i potencjalnie ostateczny, każda celna kula to krok bliżej śmierci. Pojedynki są z tego względu wyjątkowo emocjonujące daleko im, jednak do przesadnie nudziarskiego realizmu dekady zerowej 21 wieku. Sporo w nich stylu i gracji choćby produkcji Azjatyckich. Bijatyki mają świetny rytm. Przypominają odrobinę taniec. Całość utrzymano w budżecie kina klasy B. Nie uświadczymy, więc sporej ilosci efektów specjalnych, co okazuje się dużą zaletą filmu, któremu kaskaderka dodaje wiele autentyczności. Autorzy pozwalają sobie na pokaźną dawkę brutalności, dodając produkcji pikanterii. Na szczęście nie przeginają i nie idą w wyjątkowo hardcorowe rejony.
Sceny akcji wyreżyserowano wprost fenomenalnie. Kamera trzyma się stabilnie, nie występuje przesadnie dużo cięć wszystkiemu można się dobrze przyjrzeć. Postawiono na kręcenie proste oraz nieprzekombinowane jednocześnie wyjątkowo eleganckie i taktownie korespondujące z naszym bohaterem. Trochę przeszkadza mi stonowana mocno typowa dla współczesnej akcji kolorystyka. Nie niszczy ona, jednak wcześniejszych elementów tworzących wyjątkowo spójną wizualną estetykę. Całość dopełnia montaż ma w sobie wiele z teledyskowości, dobrze komponując się z brutalnie dudniącą ścieżką dźwiękową. Idealnie pasuje do filmu, który w pewnym momencie zaczyna już lekko przypominać dosłowną ekranizacje jakiejś gry komputerowej. Nie jestem wielkim fanem niektórych przeskoków zastosowanych w paru fragmentach. Wydaje mi się to lekko przekombinowane. Chyba lepiej, by wypadło postawienie na prosty kadr niż gęstsze szabrowanie. Nie ma ich bardzo dużo więc jakoś szczególnie nie narzekam.
John Wick pomimo wad zostaje niesamowitym wizualnym spektaklem. Jasne jeśli interesują was głównie filmy nominowane do Europejskich festiwali raczej nie uświadczycie tutaj niczego dla siebie. Gdy jednak lubicie rewelacyjne wykonane choć minimalistyczne i zapewne banalne treściowo kino to ten twórczy taniec przemocy, ruchu, świetnej pracy kamery i montażu powinien was usatysfakcjonować.