"Już nigdy nie zawyje wilk" to sentymentalna podróż w poszukiwaniu korzeni istnienia oraz wyzwolenia od krępujących nas praw i obowiązków cywilizowanego człowieka.
Większość ludzi żyje w miastach, co stanowi wielkie zagrożenie dla ich życia. Człowiek bowiem nie został stworzony to egzystencji w betonowych pudełkach wśród zbędnego, sztucznego hałasu, smogu i ogólnego chaosu. Moment ludzkiej przeprowadzki do miast był początkiem końca tego gatunku. Negatywne efekty możemy obserwować na własnych oczach. Tak zwane choroby cywilizacyjne są pokłosiem zmiany trybu życia z aktywnego na siedzący. Żyjemy w świecie pełnym absurdów, w którym ludzie płacą za to, by móc chodzić w miejscu na bieżni. Podczas gdy nadal powinniśmy wesoło skakać po drzewach, zbierając owoce, my ślęczymy przy różnego rodzaju ekranach. Nasza naturalna energii i witalność jest niszczona przez zbędną technologię, a my rozmieniamy nasz naturalny potencjał na drobne, tracąc czas na konsumpcję i wątpliwą rozrywkę. Ludziom bez dostępu do przyrody rzuca się na mózg. Niektórym udaje się wyrwać z tego zaklętego kręgu i powrócić w dzicz, ale większość nie będzie miała takiej okazji. Pozostają nam wirtualne sposoby przeniesienia się na łono natury. Możliwość taką daje nam między innymi kino. To dzięki niemu możemy błyskawicznie przetransportować się w kojący zmysły świat naturalnego piękna. Idealną pozycją na taką okoliczność jest amerykańska produkcja "Już nigdy nie zawyje wilk" z 1983 roku.
Obraz w reżyserii Carrolla Ballarda powstał na podstawie autobiograficznej powieści Farleya Mowata. Głównym jego bohaterem jest młody biolog Tyler (Charles Martin Smith). Zostaje on wysłany przez kanadyjski rząd w odległe rejony Arktyki. Jego misją jest prowadzenie badań nad zmniejszającą się gwałtownie populacją reniferów. Winą za ten stan obarczane są wilki. Nikt jednak nie widział na własne oczy, aby atakowały one stada karibu. Tyler ma właśnie za zadanie stwierdzenie, ile prawdy kryje się za tymi twierdzeniami. Zostaje wysłany zupełnie sam w arktyczne ostępy, a jedyna forma wsparcia, jaką dostaje to sprzęt, zapasy jedzenia oraz tony formularzy do wypełnienia. Ponieważ nie ma doświadczenia w pracy w terenie, jego przedsięwzięcie stanowi spore wyzwanie, będąc rzuceniem się na głęboką wodę. Mężczyzna jednak posiada sporo zapału, widząc w powierzonym wyzwaniu możliwość spełnienia młodzieńczych marzeń o konfrontacji z dzikim środowiskiem.
Fabułę filmu można określić jako szczątkową. Obserwujemy tu po prostu codzienne zmagania bohatera z żywiołami. Ponieważ przebywa on przez większą część czasu w izolacji, nie ma tu miejsca na wiele dialogów. Twórcy rekompensują to nam poniekąd, wprowadzając narrację z offu. Jedynymi ludźmi przebywającymi stale na pustkowiu są rdzenni mieszkańcy tej krainy. Tyler nawiązuje z nimi nić sympatii, a kontakt z nimi pozwala mu lepiej zrozumieć relacje panujące w miejscu, w jakim się znalazł. Oś historii tworzą jednak głównie interakcje z wilkami. Obraz w wielu momentach przybiera formę dokumentu przyrodniczego. Jest to jedna z tych opowieści, w których samotny człowiek próbuje nawiązać kontakt z przedstawicielami fauny, nieprzywykłymi do ludzkiego towarzystwa. Produkcja posiada specyficzny charakter, który skłania do refleksji. Jej stonowane tempo pozwala widzowi zrelaksować się i pochłonąć majestatowi dzikich krajobrazów. Można ją zatem określić mianem dzieła kontemplacyjnego, w którym nacisk położony jest nie na akcję, lecz na doświadczanie oraz zmysłową stymulację.
Elementem, który znacząco wpływa na stworzenie na ekranie magicznej atmosfery, jest bez wątpienia ścieżka dźwiękowa. Autorem jej był amerykański muzyk i kompozytor Mark Isham. Jego soundtrack do filmu cechuje się silnym użyciem syntezatorów, wpisując się w trendy ówczesnej epoki. Brzmienie, jakie stworzył, nie jest jednak bynajmniej syntetyczne i pozbawione duszy. Wręcz przeciwnie, od razu wprowadza nas jakby w inny wymiar świadomości. Niesie ze sobą silny ładunek baśniowości z pogranicza snu i jawy. Idealnie komponuje się z obrazami dziewiczej, nieskażonej ludzką ręką, przyrody. Umiejętnie oddaje klimat odosobnienia, które nie jest wyrokiem śmierci, a raczej szansą na oczyszczające doświadczenie. Podkreśla pierwotny nastrój towarzyszący seansowi. "Już nigdy nie zawyje wilk" to sentymentalna podróż w poszukiwaniu korzeni istnienia oraz wyzwolenia od krępujących nas praw i obowiązków cywilizowanego człowieka. Mimo że brak mu może obrania konkretnego kierunku gatunkowego, to na pewno jest wartościową pozycją w nurcie kina traktującego o potrzebie świadomej koegzystencji ludzkości ze środowiskiem naturalnym.