Recenzja filmu

Klatka (2010)
Johan Lundborg
Johan Storm
Emil Johnsen
Ylva Gallon

Chora głowa studenta

To, co w założeniu miało być straszne, wypada w "Klatce" zawsze farsowo. Lundborg i Storm nieustannie szarżują, nie znają umiaru, nie wiedzą, kiedy zakończyć scenę, o czymś takim, jak rytm pewnie
Frank studiuje medycynę. Nie jest specjalnie zdolny, ale bardzo mu zależy. Zawistnie patrzy na lepszych od siebie, pilnie uczy się po nocach, świata poza szkołą nie widzi. Przed nim kolejna poprawka. Żeby ją wreszcie zaliczyć, młodzieniec zamyka się w swoim małym, nijakim mieszkanku i próbuje się skoncentrować, jednak co chwilę coś mu przeszkadza. Ktoś wierci, ktoś stuka, dzieci tłuką się na korytarzu, sąsiadka bez przerwy gada, jakby tego było mało, Franka zaczyna nawiedzać nowa lokatorka z klatki, która wyraźnie chce się zaprzyjaźnić.

Dziewczyna jest uparta i pewna siebie – Frank nie wie, jak sobie z nią poradzić. Na domiar złego wraz z nią w spokojne życie chłopaka wkracza jej psychopatyczny, krewki narzeczony. Spirala się kręci, paranoja postępuje. Założenie wyjściowe było takie, żeby widz do końca nie wiedział, czy jest to paranoja świata czy raczej chorego studenta, który nieubłaganie osuwa się w szaleństwo.

Pod względem inscenizacji jest to film bardzo ubogi. Kilka banalnych lokacji, kilka zgranych rekwizytów: narzędzia do majsterkowania i skalpele. "Klatka" niektórym może się skojarzyć z polskim kinem offowym i będzie to dobre skojarzenie.

Johan Lundborg, Johan Storm woleliby pewnie, żeby ich debiut kojarzył się widzom z Polańskim. Do Polańskiego im jednak bardzo daleko. To, co w założeniu miało być straszne, wypada w "Klatce" zawsze farsowo. Lundborg i Storm nieustannie szarżują, nie znają umiaru, nie wiedzą, kiedy zakończyć scenę, o czymś takim, jak rytm pewnie w ogóle nie słyszeli. Inne grzechy? Proszę bardzo: toporne cytaty, niepotrzebne zawijasy montażowe, fatalne aktorstwo – tu prym wiedzie wcielający się we Franka Emil Johnsen. Niebywałą zasługą Johnsena jest to, że bardzo szybko widz staje po stronie zła i niecierpliwie czeka, aż głównego bohatera coś wreszcie zabije.

Żeby chociaż na poziomie fabularnym było nieźle. Nic z tego, i tu roi się aż od sytuacji wyssanych z palca, absurdalnych. Oczywiście, można zawsze powiedzieć, że ten absurd jest wypadkową rozedrgania emocjonalnego głównego bohatera – szanuję takie wytłumaczenie, ale w nie nie wierzę, może dlatego, że zwyczajnie nie lubię filmów paranoi, w których jak na dłoni widać, że paranoja przede wszystkim dopadła samych filmowców.

Przy wszystkich przegięciach, przy całej niezamierzonej farsowości nie da się, oglądając "Klatkę", przestawić na odbiór campowy albo chociaż ironiczny, to znaczy, może i się da, ale ta strategia w odbiorze nic nie zmienia, nie daje widzowi żadnej satysfakcji. Trudno śmiać się z (kopać) leżącego. W całym tym zamieszaniu dziwi mnie naprawdę jedno: po co ktoś w ogóle zechciał tę "Klatkę" wprowadzać do kin.
1 10 6
Rocznik '83. Absolwent filmoznawstwa UAM. Krytyk filmowy. Prowadzi dział filmowy w Dwutygodnik.com. Zwycięzca konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2007). Współzałożyciel nieistniejącej już "Gazety... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones