Recenzja filmu

Kod nieśmiertelności (2011)
Duncan Jones
Jake Gyllenhaal
Michelle Monaghan

Najważniejsze to być we właściwym miejscu we właściwym czasie

Pierwsze wnioski, jakie Duncan Jones powinien wyciągnąć z procesu tworzenia swojego drugiego w karierze filmu, brzmią: trzeba kontrolować jego stronę promocyjną, przede wszystkim zwiastuny
Pierwsze wnioski, jakie Duncan Jones powinien wyciągnąć z procesu tworzenia swojego drugiego w karierze filmu, brzmią: trzeba kontrolować jego stronę promocyjną, przede wszystkim zwiastuny kinowe. Niewłaściwy trailer i dobre pół godziny filmu idzie w łeb, bo autorzy zwiastunu odkryli wszystkie karty w ciągu minuty, więc cały wysiłek pana Jonesa (tak ładnie dawkował informacje, odkrywał pojedynczo karty, bawił się otępionym widzem, który nie wiedział, co się dzieje...) okazuje się zbyteczny: widz już wie, o co chodzi, i czeka na ciąg dalszy... Trochę to psuje pierwsze wrażenie, dlatego sądzę, że widzowie, którzy zwiastuna nie widzieli, są uprzywilejowani, odbiorą film "pełniej". Cała reszta może się spóźnić do kina i nic nie straci, a zyska cenny czas (który poświęci choćby na właściwy dobór butów do torebki itd.).

Bohaterem "Source Code" jest Colter Stevens (Jake Gyllenhaal), żołnierz stacjonujący w Afganistanie. Wczoraj prowadził tam akcję, dziś budzi się w pociągu. Nie wie, gdzie pociąg zmierza, w jakim jest kraju, ani jak się znalazł w wagonie. Ponad to nie wie, czemu kobieta siedząca naprzeciw niego zwraca się do niego per "Sean"... I to właściwie tyle, ile wg mnie powinieneś drogi widzu wiedzieć przed wyjściem do kina. Za 8 minut wszystko zostanie wyjaśnione - tylko po to, by pojawiły się kolejne pytania. I budzić ciekawość – co dalej?

Film ogląda się bardzo dobrze dzięki postaci głównego bohatera – inteligentnego, dobrego, z poczuciem humoru, a na dodatek przystojnego (chociaż po długich włosach, z którymi Jake Gyllenhaal biegał jeszcze w "Księciu Persji", ani śladu). Z jednej strony zadziwi swoją pamięcią, by w następnej scenie rozładować napięcie drobnym żarcikiem, a w trzeciej z odwagą wyskoczyć z pociągu... Najważniejsze jednak, że do końca jest to spójna i ciekawa postać, której mogłem z radością kibicować. Chciałem, by mu się udało, wczułem się w jego sytuację, rozumiałem jego dylematy.

Jednak właściwa w tym zasługa scenariusza, nie poziomu aktorstwa Gyllenhaala (któremu nie dano do zagrania zbyt trudnych partii, słusznie zresztą). Wprawdzie scenariusz posiada kilka błędów logicznych (najwięcej dotyczy działania tytułowego "Source Code"), jednak poza tym oferuje bogatą i przejmującą historię, będącą dla mnie połączeniem "Łowcy androidów" z "Moon" (poprzedniego filmu Jonesa, który znowu postawił bohatera swojej opowieści przed podobnym faktem dokonanym... I nadal uzyskał wstrząsający efekt). Twórcy filmu stawiają w "Kodzie..." pytania m.in. o człowieczeństwo, życie po śmierci, odpowiedzialności jednostki. I to wszystko nie jako dodatek do fabuły, to są dosyć proste refleksje pojawiające się w mojej głowie podczas seansu. Coś czuję, że dylematy bohaterów będą mi siedzieć w głowie jeszcze przez długi czas...

Wtedy będę o tym filmie mówił jeszcze lepiej, jednak teraz napiszę tylko: dobra, złożona, acz bez przesady skomplikowana fabuła, sympatyczny bohater, poważna i dynamiczna narracja, świetne zdjęcia nadążające za tempem wydarzeń oraz równie świetny montaż, jeszcze to tempo podnoszący – wszystko to składa się na najlepszy jak do tej pory film widziany przeze mnie w 2011 roku w polskich kinach. Warto zobaczyć.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Moon" był jednym z najbłyskotliwszych debiutów ostatnich lat. Duncan Jones stworzył pełnokrwiste,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones