Jedną z największych, jeśli nie największą bolączką polskiego kina w ostatnich kilkudziesięciu latach, były filmy o tematyce historycznej. Filmowcy mieli niesamowite problemy by jakkolwiek
Jedną z największych, jeśli nie największą bolączką polskiego kina w ostatnich kilkudziesięciu latach, były filmy o tematyce historycznej. Filmowcy mieli niesamowite problemy by jakkolwiek ciekawie i wiarygodnie odwzorować okres poprzedzający odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918. Największymi wtopami okazały się wysokobudżetowe "Quo Vadis", "Bitwa pod Wiedniem" i "Stara baśń". Ostatnią dobrą rodzimą produkcją o tej tematyce było Ogniem i Mieczem w reżyserii Jerzego Hoffmana, którego premiera miała miejsce 25 lat temu. Tę fatalną passę postanowił przerwać Paweł Maślona (reżyser Ataku Paniki), który zdecydował się zaprezentować polskiej widowni okres poprzedzający Insurekcję kościuszkowską.
Mamy rok 1794. Do Polski wraca generał Tadeusz Kościuszko (Jacek Braciak), który wraz ze swoim kompanem z Ameryki Domingiem (Jason Mitchell), planuje wzniecić powstanie przeciwko Rosjanom. Spotykają na swojej drodze Ignacego Sikorę (Bartosz Bielenia). Chłopa, który będąc nieślubnym synem bogatego szlachcica, chce przed sądem udowodnić swoje prawa do majątku.
Filmowcy zwykli mawiać, że podstawą każdej udanej produkcji jest scenariusz. "Kos" jest debiutem dla scenarzysty Michała A. Zielińskiego i trzeba przyznać, że jest to debiut brawurowy. Mimo iż mamy tutaj wiele wątków i sporą grupę istotnych bohaterów, to film w żadnym momencie się nie gubi. Wszystko jest tutaj poprowadzone w sposób logiczny i nieprzypadkowy. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie jest to kino historyczne rodem np. z Potopu. Postacie mówią w sposób współczesny, wtrącając jedynie pojedyncze zwroty. Inwokacji rodem z Pana Tadeusza tutaj nie uświadczycie. Mało jest tutaj również pompatycznych haseł o honorze i ojczyźnie.
Najmocniejszym punktem "Kosa" jest bez wątpienia obsada. Wszyscy istotni bohaterzy wypadają znakomicie. Każdy ma tutaj coś innego do zaprezentowania. Tytułowy Tadeusz Kościuszko w interpretacji Jacka Braciaka to spokojny, wyważony i inteligentny typ, który znakomicie kontroluje swoje emocje. Bije przy tym od niego autentyczna charyzma i majestat. Bartosz Bielenia bardzo przekonująco wypada jako główny protagonista. Jest niesamowicie autentyczny w roli chłopa, który desperacko walczy, by jakkolwiek zmienić swój los. Jason Mitchell jako jedyny wprowadza elementy komediowe. Jego Domingo jest pozbawiony kompleksów, otwarty i zdaje się w ogóle nie przejmować otaczającą go rzeczywistością. Mamy tutaj aż trzy czarne charaktery i one również zasadniczo się między sobą różnią. Filmowy Dunin (w tej roli doskonały Robert Więckiewicz) jest przebiegły, chytry i inteligentny. Sposobem bycia i działaniem momentami przypomina Hansa Landę. Innym typem złoczyńcy jest szlachcic Wąsowski, którego gra Łukasz Simlat. Wąsowski w jego wykonaniu to wyjątkowo wiarygodny sadysta i niegodziwiec kompletnie nieliczący się z prawem ludzkim. Bardzo istotna dla fabuły okazała się postać szlachcica Duchowskiego. Rola ta przypadła mało znanemu Piotrowi Packowi. On również bardzo dobrze wypada w roli nikczemnika i karierowicza, którego bardzo łatwo byłoby zamienić w karykaturę. Słowa uznania należą się również Agnieszce Grochowskiej, grającej pułkownikową Marię Giżyńską. Jedyny zgrzyt wywołuje we mnie bohaterka Matyldy Giegżno, która mnie zwyczajnie irytowała w większości scen.
Reżyserowi Pawłowi Maślonie powszechnie zarzuca się zbyt duże nawiązywanie, do sposobu kręcenia filmów przez Quentina Tarantino. Doszukiwano się licznych nawiązań m.in. do "Django" czy "Nienawistnej ósemki", chociaż ja tutaj widzę również pewne analogie do "Bękartów wojny". Nie odbieram tego typu praktyk jako wadę. Powszechne nawiązania są czymś naturalnym we współczesnym kinie. Sztuką jest robić to w sposób inteligentny i wyważony, tak by dana produkcja nie zamieniła się w karykaturę, co moim zdaniem głównemu twórcy wychodzi bardzo dobrze. Co do aspektów czysto technicznych, to na tym tle Kos również nie odstaje poziomem. Mamy tutaj bardzo ciekawą muzykę autorstwa Mikołaja Trzaski, która wzorcowo buduje klimat. Nie da się powiedzieć złego słowa o montażu, kostiumach, scenografii czy zdjęciach. Jest tutaj choćby fantastycznie sfilmowany finałowy pojedynek na tle płonącej gospody.
Jednym z najpopularniejszych i najbardziej znienawidzonych przeze mnie określeń dotyczących rodzimych produkcji jest - "dobry jak na polski". Produkcja Pawła Maślony to nie tylko doskonała rozrywka i najlepszy polski film o tematyce historycznej od bardzo dawna. To także jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich kilku lat. Mam nadzieję, może nawet przekonanie, że publiczność i historia doceni ten film, a sam reżyser jeszcze nie raz nas wszystkich zaskoczy.