Recenzja filmu

Mad Max: Na drodze gniewu (2015)
George Miller
Tom Hardy
Charlize Theron

What a lovely day?

Choć nie mogę odmówić jego twórcom warsztatu i wyobraźni, to "Mad Max: Na drodze gniewu" pozostaje dla mnie wielkim rozczarowaniem.
Krytycy wprost rozpływali się w zachwytach nad nowym "Mad Maxem" po jego pokazie w Cannes. Szybko zyskał on status "filmu roku", który dodatkowo potwierdziły świetne wyniki finansowe. I choć nie mogę odmówić jego twórcom warsztatu i wyobraźni, to "Mad Max: Na drodze gniewu" pozostaje dla mnie wielkim rozczarowaniem.

Szczątkowa fabuła - to chyba największy zarzut w stosunku do tego obrazu. "Na drodze gniewu" to historia Maxa (Tom Hardy) - człowieka "z przeszłością" - który przypadkiem trafia do grupy uciekinierów, na których czele stoi Cesarzowa Furiosa (Charlize Theron). Razem będą musieli stawić czoła armii pod wodzą despotycznego władcy - Immortana Joe (Hugh Keays-Byrne). Film pozbawiony jest jednak ekspozycji, przez co ciężko się przejąć losami jego bohaterów. Widz nie ma szans  dowiedzieć się o nich czegokolwiek. Twórcy nawet nie udają, że mieli na celu coś innego niż pokazanie mordobicia. Czwarty "Mad Max" to właściwie dwugodzinny teledysk pełen pościgów, wybuchów i hektolitrów krwi.

Zdaję sobie sprawę, że niektórzy brak wstępu czy dialogów mogą uznać za największą zaletę tego filmu - jest to w końcu kino akcji. Dziwi mnie jednak ciągłe dorabianie do niego ideologii przez widzów. W licznych entuzjastycznych recenzjach można znaleźć takie określenia jak "feministyczny manifest"; "komentarz społeczny" czy "ukłon w stronę kina klasy B". W zestawieniu z beztroską, ekranową rozróbą takie teksty wyglądają po prostu śmiesznie.
 
Nowa odsłona "Mad Maxa" nie jest - na szczęście - pozbawiona zalet. Do takich można zaliczyć choćby rozbuchaną stronę wizualną przywodzącą na myśl kino lat 80.; imponujące popisy kaskaderskie i solidną grę aktorską. Niestety często giną one w bitewnym hałasie i niechlujnym montażu.

Mimo że ta produkcja już nosi miano kultowej, wątpię, by zyskała ona w moich oczach po ponownym seansie. W filmie "Mad Max: Na drodze gniewu" nie ma do czego wracać. Postacie do samego końca pozostają widzowi bliżej nieznane, a bezcelowa jatka szybko zaczyna nudzić. Taki seans przypomina oglądanie gry komputerowej, gdy kontroler trzyma ktoś inny.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Mad Max: Na drodze gniewu
W "Mad Maxie: Na drodze gniewu" mogło nie udać się wiele rzeczy. Zawieść mógł reżyser, który swój ostatni... czytaj więcej
Recenzja Mad Max: Na drodze gniewu
Jeśli dałoby się podsumować film jednym kadrem, to nowego "Mad Maxa" najlepiej puentowałby narwaniec z... czytaj więcej
Recenzja Mad Max: Na drodze gniewu
Miller jako student medycyny na początku lat 70. wiele czasu spędzał w szpitalu i miał do czynienia z... czytaj więcej