Recenzja filmu

Manos - Ręce przeznaczenia (1966)
Harold P. Warren
Tom Neyman
John Reynolds

Echo zakładu sprzed ponad czterdziestu lat

Gdyby w końcu ktoś zadał mi pytanie "Jaki według ciebie jest najgorszy film na świecie?", bez namysłu odpowiedziałbym: "Batman & Robin", a gdyby rozmówca szybko nie zmienił tematu, zacząłbym
Gdyby w końcu ktoś zadał mi pytanie "Jaki według ciebie jest najgorszy film na świecie?", bez namysłu odpowiedziałbym: "Batman & Robin", a gdyby rozmówca szybko nie zmienił tematu, zacząłbym wyliczać dalej: "Creeping Terror", "Creature with atom brain", polskie komedie romantyczne, filmy Francisa Colemana, filmy M. Night Shyamalana (czy jak mu tam), filmy Uwe Bolla, a gdzieś między nimi na pewno padłby tytuł "Manos: The Hands of Fate", co w dość luźnym tłumaczeniu znaczy "Dłonie: dłonie przeznaczenia". Tak, już sam tytuł jest ostrzeżeniem dla potencjalnego widza. "Manos" można namierzyć i obejrzeć w Internecie - nie jestem stuprocentowo pewien, czy film trafił do "public domain", czy twórcy już dawno pogodzili się z faktem, że "Manos" forsy nie zarobi i zaprzestali egzekwowania praw autorskich, czy może jest to zwykły i bezczelny pirat, ale nie gra to roli, gdyż nikt przy zdrowych zmysłach nie obejrzy tego filmu do końca, płacąc za przywilej oglądania, ani nawet za darmo. Ja zdrowe zmysły zastawiłem w lombardzie już dawno temu i "Manos" obejrzałem. Historia jest z grubsza taka: rodzina (rodzice, córka i pies) jedzie samochodem - jeśli wziąć pod uwagę czas, jaki na początku filmu został poświęcony owej jeździe - przez jakieś pół Ameryki. Wreszcie nawala im światło stopu, wszyscy nagle okazują się zmęczeni, skręcają w boczną drogę i docierają do stojącej samotnie posiadłości. Wita ich tam niechlujny facet z dziwnymi nogami, noszący wdzięczne imię Torgo, kuśtykający z miejsca na miejsce przy akompaniamencie charakterystycznej muzyki. Torgo oświadcza, że pilnuje posiadłości, gdy niejaki Master ją opuszcza, po czym informuje podróżników, że nie są mile widziani. Wskutek długiego gadania oraz łażenia tam i z powrotem, Torgo w końcu pozwala rodzinie pozostać w posiadłości na noc. Coś zjada psa, Torgo molestuje żonę (no, w zasadzie tylko dotyka jej włosów, ale wtedy ludzie byli bardziej pruderyjni), oznajmia jej, że chce ją mieć dla siebie, rodzina postanawia uciekać, samochód nie odpala, w czymś, co wygląda na małe mauzoleum stojące za domem, ze swego rodzaju hibernacji budzi się Master (wyznawca i prawdopodobnie kapłan kultu tych dziwacznych dłoni), Master budzi swoje liczne żony, odkrywa, że Torgo usiłował ubiec go w zdobyciu kolejnej kobiety do haremu, okalecza i przepędza Torga, rodzina najwyraźniej przechodzi jakieś pranie mózgu, gdyż mąż zastępuje Torga na stanowisku ciecia, a do haremu zostają włączone żona i córka (najwyraźniej kult dłoni nie ma nic przeciw pedofilii)... I to w zasadzie wszystko. Gdzieś tam pojawiają się policjanci, ale wygląda na to, że boją się ciemności i nie wkraczają do akcji. Co jakiś czas na ekranie widać obmacujących się w kabriolecie nastolatków - przy okazji można zobaczyć, że montażysta zapomniał wyciąć przy tej scenie klaps - ale nie mają oni żadnego związku z filmem. Po prostu jakoś się zawieruszyli na celuloidzie. Film powstał wskutek zakładu, z budżetem niższym niż koszt samochodu klasy średniej, został nakręcony archaiczną kamerą, aktorzy byli fatalni, a dograne w postprodukcji głosy podłożyły chyba tylko dwie osoby. Fatalny scenariusz, amatorski montaż, koszmarny dźwięk, przypadkowo zdarzająca się reżyseria, mamucie dłużyzny... W zasadzie jedynym jaśniejszym punktem całości jest... Torgo. To muzyczny leitmotiv Torga został mi w głowie, gdy film litościwie się skończył. To Torgo jest najbardziej charakterystycznym dziwolągiem "Manos", jest bardziej oryginalny niż niejeden współczesny czarny charakter, potwór czy asystent przeciwnika Jamesa Bonda. To Torgo ze swą dziwaczną manierą wokalną pozostaje w pamięci, w przeciwieństwie do całej reszty filmu. Choć, rzecz jasna, kiedy mówię o jaśniejszym punkcie, mam na myśli "fatalny, ale i tak lepszy od reszty obrazu, który wyznacza nowe, o wiele obszerniejsze granice fatalności". Hal Warren (reżyser, scenarzysta, odtwórca roli męża) zakład wygrał - udało mu się zrobić film. Szkoda, że po zwycięstwie nie zniszczył kliszy i nie spalił scenopisu. Ponieważ tego nie zrobił, pozostawił następnym pokoleniom domorosłych filmowców coś, co powinno nosić tytuł "Manos: jak nie robić filmów, a zwłaszcza horrorów". Opus magnum Hala Warrena sprawia, że o wiele przychylniejszym okiem spoglądam na filmografię Eda Wooda. W gruncie rzeczy, zaraz powtórzę sobie "Plan 9 from outer space", a po "Manos" pozostanie mi tylko dźwięczący w uszach hymn Torga.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Najgorsze filmy świata ogląda się z dowód powodów - aby się pośmiać lub dowiedzieć jak filmów nie robić.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones