Recenzja filmu

Matecznik (2022)
Grzegorz Mołda
Agnieszka Kryst
Michael Zieliński

Czuły oprawca

Jedno mieszkanie, dwie postacie. Puste kadry, minimalistyczne dialogi. Powiedzieć, że to oszczędne kino, to nic nie powiedzieć. Ale ta prostota przeistacza się w klarowność, czystość i precyzję.
Klaustrofobiczna biel ścian, wąskie kadry, w których najwięcej miejsca zajmują puste płaszczyzny, wąskie przejścia, ciasne pokoje, zamknięte kwadraty framug. Grzegorz Mołda w swoim debiucie nie tylko zamyka dwoje swoich bohaterów w małym mieszkanku, z którego nie wypuści ich aż do końca, ale również tłamsi ich w opresji niknącej przestrzeni kadrów. "Matecznik" to film o uwięzieniu, przemocy i zniewoleniu. Choć jednocześnie o matczynej miłości, opiekuńczej wrażliwości i partnerskiej trosce. Okazuje się bowiem, że to wcale nie musi się wykluczać.

 

Nieoczywistość relacji, w jakiej znajduje się dwójka bohaterów – niedopowiedzenia, małe wyłomy ze społecznej normy, oschłość języka i formalne gesty – przypomina to, co łączy bohaterów Yorgosa Lanthimosa. Inspiracje twórczością autora "Kła" i innych greckich twórców tamtejszej nowej fali są bardziej niż oczywiste. Z początku można nawet odnieść wrażenie, że autorski zmysł Mołdy rozpłynął się pod naporem inspiracji. Ale "Matecznik" to nie jest niskobudżetowy "Kieł", choć podobieństwa być może nieco za bardzo kłują w oczy. Z czasem coraz jaśniejsze staje się, że młody reżyser ma do powiedzenia coś własnego, a także – co ważniejsze – ma klarowny pomysł na opowiadanie. Konsekwencji, inteligencji i odwagi Mołdzie odmówić się nie da.

Jedno mieszkanie, dwie postacie. Puste kadry, minimalistyczne dialogi. Powiedzieć, że to oszczędne kino, to nic nie powiedzieć. Ale ta prostota przeistacza się w klarowność, czystość i precyzję. Bo dzięki niej Mołda mógł opowiedzieć dokładnie tak, jak chciał, i o tym, co sobie zaplanował. Wszystko bowiem zawarł w dalekiej od normy relacji między kobietą, która sama siebie nazywa opiekunką, a młodym chłopakiem, jej uczniem. Scenografia buduje poczucie opresji i potęguje wrażenie zamknięcia – wzbudza niepokój nawet wtedy, gdy wydaje się, że nic złego wydarzyć się nie może. 

Kobieta staje się bowiem kolejno figurą nauczycielki, matki, kochanki. Zadaniem chłopaka jest natomiast uczyć się właściwych zachowań. Kobieta dba, by ten nabywał tylko właściwe kompetencje, tworząc z niego nowy ideał mężczyzny, który potrafi zająć się domem, jest samowystarczalny, a także dba o swoją kobietę i potomstwo. Ta dziwaczna socjalizacja z pozoru jest działaniem rozwijającym i szlachetnym. Ale zazwyczaj tak jest w opowieściach z gatunku antyutopii. A taką "Matecznik" jest. 

Mołda zdaje się mówić, że każda relacja podległości, czyli na przykład nauczycielki i ucznia, jest podszyta przemocą; w jej ramach podległy traktowany jest jak plastyczny materiał, który można dowolnie kształtować – nawet wbrew jego woli i przeciwko jego osobowości. W tym małym mieszkanku autorowi udaje się stworzyć świat, który w sposób cząstkowy, ale dobitny, mówi też o tym, co dzieje się poza murami wieżowca. Jest to rzeczywistość totalitarna, bowiem wymagająca podporządkowania, posłuszeństwa i karności – nawet jeśli jest w niej miłość, opiekuńczość, wzajemność i czułość. Najlepsze nawet zamiary zamienią się w opresję, gdy u ich podłoża nie ma wolności. A wolności nauczycielka swojego podopiecznego nauczyć nie może. 


I choć z czasem enigmatyczne napięcie, które rośnie między parą, zostaje nieco wyjaśnione, podobnie jak powód zamknięcia mężczyzny w mieszkaniu, to wcale nie rozwój fabuły jest tym, co przekuwa uwagę widza. Bo najlepsze w "Mateczniku" jest to, że relacja między dwojgiem działa (i to zadziwiająco dobrze) jako dziwaczna, bo dziwaczna, ale dość czytelna metafora. To prawda, że przypomina ona eksperymenty greckich nowofalowców, ale to przecież nie takie najgorsze wzorce, więc na nadmierne zapożyczenia ewentualnie można przymknąć oko. 

Tym bardziej że jest to metafora bardzo niecodzienna, jak pole tematyczne, którym zajmuje się Mołda. Bo debiutant skoncentrował się na procesach kulturowych i na dodatek poddał je krytycznej, przenikliwej analizie. Zadaje bardzo nieoczywiste, a jednocześnie niewygodne i niepokojące pytania: Co złego jest we wprowadzaniu w kulturę? Czy asymilacja stanowi zagrożenie? Czy matka zawsze jest tyranką? Czy społeczne wzorce nie wpychają nas w mentalne zamknięcie? A dawane odpowiedzi mogą zaskoczyć. 

Mołda podchodzi do opowiadania i w ogóle materii filmowej w sposób intelektualny. Podporządkowuje bowiem narrację, fabułę, bohaterów warstwie dyskursywnej, co zdecydowanie wyróżnia go na tle innych młodych polskich twórców. Jednocześnie jednak potrafił pod swój zamysł i rozważania ustawić warstwę wizualną, grę aktorów, dialogi, a nawet gatunkową konwencję, bo "Matecznik" to co prawda nietypowy, ale jednak film science fiction. Stąd właśnie się bierze poczucie niezwykłej precyzji całości. 

To prawda, seans filmu Mołdy buduje dystans: z początku przez niejasność sytuacji, potem przez zbytnie podobieństwo do "Kła", zbyt minimalistyczne dialogi, kłujący w oczy niski budżet. Ale gdy zrozumiemy autorski koncept, przymkniemy oko na błędy twórczej młodości, to dostaniemy odważny głos w sprawie praw człowieka do bycia sobą, wbrew społecznym, rodzinnym i płciowym nakazom.
 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones