Stanisław Bareja niejednokrotnie udowodnił, że bystre oko, wnikliwe postrzeganie otaczającego go świata i wielki humor pozwalają mu na doskonałe przejaskrawianie szarej rzeczywistości. Ten specjalista od inteligentnego rozbawiania ludzi oprócz niezapomnianych seriali: "Zmiennicy" i "Alternatywy 4" stworzył także uwielbiany przez wielu film "Miś". Mało kto jednak wie, że nazwisko głównego bohatera jest wynikiem ingerencji cenzury. Początkowo miał on się nazywać Nowohucki. Jednak skojarzenie z pokazowym miastem Peerelu było zbyt jaskrawe i cenzura okroiła je do Ohucki, a w końcu zmieniono je w znanego nam Misia-Rysia Ochódzkiego.
Główny bohater (w tej roli Stanisław Tym) jest pozbawionym możliwości wyjazdu za granicę prezesem klubu sportowego "Tęcza". Sprawczynią jego przymusowego pobytu w kraju jest była żona Irena (Barbara Burska), która wyrwała mu strony z paszportu. A wszystko to po ty, aby były mąż nie ubiegł jej w pobraniu pieniędzy z ich wspólnego konta, które znajduje się w londyńskim banku. Ochódzki ma jednak pomysł na to aby opuścić kraj i przejąć pieniądze. Z pomocą zaprzyjaźnionego reżysera Hochwandera (Krzysztof Kowalewski) podejmuje poszukiwania swojego sobowtóra, aby móc potajemnie skorzystać z jego paszportu.
Po raz kolejny okazuje się, że głupota i debilizm wtórny panoszący się na każdym kroku peerelowskiej rzeczywistości był doskonałą receptą na komedię. Inna sprawa, że tak naprawdę niewiele się zmieniło od tego czasu w wielu aspektach na szczeblu "centralnym". To, na czym ludzie łamali sobie na co dzień zęby, stało się doskonałą rozrywką na ekranach telewizorów. Czasem może była to zabawa przez łzy, ale zawsze to jednak lepiej pośmiać się z cudzego przypadku. Tym w roli Ryszarda Ochódzkiego i Stanisława Palucha pokazuje klasę. Śmiało mogę powiedzieć, że była to jego życiowa rola. Ale "Miś" to nie tylko Tym, wspomagają go świetny Pawlik, Kowalewski, Turek, Siudym oraz Podleska. Nie mogę też zapomnieć epizodycznej, ale wyraźnej roli Stanisława Mikulskiego – wujek "Dobra Rada" rządzi. Muszę zaznaczyć, że sporo epizodycznych ról zostało powierzonych znanym aktorom, jest to jeden z wielu powodów sukcesu filmu. Każdy znajdzie tam jakiegoś swego ulubieńca. Wiele scen z filmu jest rozpoznawalnych po dziś: śpiewanie do szafy, przykręcanie talerzy do stołu czy scena ślubu cywilnego. Są to moje ulubione, ale posobnych perełek jest w "Misiu" cała masa.
Absurdy Peerelu stały się przepisem na sukces Barei. "Miś" w jego reżyserii (napisał również do niego scenariusz oraz genialne dialogi wspólnie z Tymem) okazał się wielkim sukcesem lat 80. wznawianym po dziś dzień. Mimo upływu ponad 30 lat film nadal śmieszy. Zmieniły się realia, system władzy i status społeczeństwa, a jednak wiele spraw poruszonych w tej świetnej komedii znajduje odbicie i w dzisiejszej rzeczywistości. Jest to śmieszne i smutne zarazem. Nie aż w takim stopniu jak kiedyś, ale jednak. Jeśli potrzebuję poprawy nastroju, to wracam do "Misia" i jego bohaterów, ponieważ jak sporo naszych rodaków (wbrew przysłowiu) lubię czasem pośmiać się z cudzego przypadku.