Recenzja filmu

Nieoszlifowane diamenty (2019)
Benny Safdie
Josh Safdie
Adam Sandler
Lakeith Stanfield

Struktura kryształu

Film pulsuje rytmem nowojorskiej ulicy, akcja rozgrywa się w słynnym Dystrykcie Diamentowym, pomiędzy Piątą a Szósta Aleją. Lecz w przeciwieństwie do "Jokera" Todda Phillipsa, gdzie pod hasłem
Struktura kryształu
W pierwszych scenach filmu braci Safdie kamera nurkuje w głąb wulkanicznego opalu, wydobytego gdzieś w etiopskiej kopalni, by następnie wyłonić się po drugiej stronie globu z okrężnicy żydowskiego jubilera i nałogowego hazardzisty, Howarda Ratnera (Adam Sandler). Ten narracyjny skrót, w którym każdy dostrzeże, co chce (od zwiastuna klaustrofobicznej duchoty filmu, przez metaforę globalizacji, po symbolicznie skrystalizowaną chciwość) pozostaje kluczem do całego filmu – opowieści o niemoralnym duchu oraz ciele w ciągłym stresie. 


Ratner nie ma oczywiście czasu, by dumać nad wielkimi abstrakcjami. Jego doba trwa czterdzieści osiem godzin – jest prawdopodobnie jednym z najbardziej zapracowanych bohaterów w dziejach kina. Poznajemy go w scenie, w której z miejskiego gwaru, rozsadzających bębenki uszne kłótni oraz synth-popowej muzyki powstaje kakofoniczna symfonia. Ten harmider będzie odtąd towarzyszyć Howardowi, kursującemu pomiędzy wierzycielami i informatorami, żydowską mafią i szemranymi pośrednikami, żoną i młodszą kochanką, lombardem i domem aukcyjnym. Na horyzoncie majaczy interes życia, wspomniany kamień z Etiopii staje się magicznym talizmanem dla gwiazdy NBA (samego siebie z niezłym skutkiem gra Kevin Garnett, żywa legenda drużyn z Minnesoty i Bostonu), zaś potencjalni kupcy marzą o odchudzeniu portfela. Ale ponieważ tragikomiczne życie Ratnera przypomina sitcom w reżyserii starotestamentowego Boga, droga do sukcesu będzie wyboista. Jak się okazuje, nawet w tym świecie nie wszystko da się załatwić na błysk złotego zęba i słowo skauta.    

Łatwo wyobrazić sobie film, w którym eskalacja napięcia staje się strategią narracyjną, a wspomniany wyścig z czasem – osią dramaturgiczną i fotogeniczną atrakcją. Jednak Benny i Josh Safdie, którym często przyznaje się symboliczny mecenat ScorsesegoCassavetesa, dostrzegają potencjał właśnie w arytmii, nagłych zmianach tonacji i tempa (jak choćby w świetnej scenie, gdy porwany przez wierzycieli i rozebrany do rosołu bohater powraca na szkolny spektakl, by skomentować aktorskie popisy swojej córki). Twórcy podążają za percepcją bohatera – faceta, któremu każdy pieniądz wypala dziurę w kieszeni i który pozostaje w ciągłym ruchu: zwalnia, przyspiesza, podbiega na dwa tempa albo markuje postój, by nagle gwałtownie ruszyć przed siebie. Kiedy zaś pętla na szyi Ratnera zaciska się coraz mocniej, oswojony przez kamerę, hałaśliwy świat zmienia się razem z nim: każde miejsce okazuje się pułapką, każdy człowiek – personifikacją grzechów przeszłości, zaś każdy rekwizyt – strzelbą Czechowa. Ot, choćby pancerne drzwi do salonu jubilerskiego, których awaria zamienia komedię pomyłek w autentyczny thriller. 


Film pulsuje rytmem nowojorskiej ulicy, akcja rozgrywa się w słynnym Dystrykcie Diamentowym, pomiędzy Piątą a Szósta Aleją. Lecz w przeciwieństwie do "JokeraTodda Phillipsa, gdzie pod hasłem "stylu" kryły się zazwyczaj pomysły scenograficzne w rodzaju kłębów buchającej ze studzienek kanalizacyjnych pary albo ekspresjonistycznych schodów do samego piekła, "Nieoszlifowane diamenty" oddają klimat dzięki najszlachetniejszym środkom formalnym: montaż i dźwięk są nierozerwalnie sklejone z optyką bohatera, zaś wybitnemu operatorowi Dariusowi Khondjiemu udaje się wyłowić Howarda z bulgocącego kotła skrajnych emocji, tubalnych głosów i dramatycznych gestów. Nie wiem, czy Adam Sandler gra tutaj rolę życia, widzieliśmy go przecież w innych, wybitnych kreacjach – w "Funny People" Judda Apatowa, "Lewym sercowym" P.T. Andersona, "Opowieściach o rodzinie Meyerowitz" Noah Baumbacha. Wiem natomiast, że lekkości i finezji, z jaką zmienia emocjonalne rejestry, czasem w obrębie tego samego ujęcia, nie da się wyuczyć w szkole aktorskiej. Łatwo jest tym świetnie napisanym bohaterem gardzić, jeszcze łatwiej mu współczuć. Lecz fakt, że owa mieszanka arogancji i pokory, cynizmu i czułości, brawury i niepewności siebie, wzbudza podziw, jest już wyłączną zasługą Sandlera


Choć bracia Safdie lubią wrzucać bohaterów z marginesu w egzystencjalną matnię, ich wizytówką pozostaje empatia. Nie uprawiają laboratoryjnego podglądactwa, nie urządzają moralnej połajanki. Podobnie jak w nieco zapomnianym kinie Davida Mameta, miarą sukcesu pozostaje w ich kinie spryt, zaś prawo do nagrody ma ten, który włożył w niecne uczynki najwięcej wysiłku. I być może dlatego obwieszony złotem cwaniak z Diamentowego Dystryktu wydaje się tak ciekawym bohaterem kapitalistycznej rzeczywistości. Upokorzenie jest wpisane w jego grafik, 
drobna porażka to zwiastun jeszcze większego interesu, a rany goją się wystarczająco szybko, by zrobić miejsce nowym. Gdzieś pomiędzy jedną szemraną transakcją a drugą Ratner dostaje od komornika cios w twarz. Nie mija jednak pół sekundy, kiedy spokojnie rusza dalej z życiem. Wolny rynek pozna swoich? Tego się trzymajmy. 
1 10
Moja ocena:
9
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na dobry występ Adama Sandlera jego fani czekali naprawdę długo. Choć nie każdy potrafił dostrzec pod... czytaj więcej
Bracia Safdie na szerokie wody świata filmowego wypłynęli wraz z canneńskim debiutem ich poprzedniego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones