Recenzja filmu

Nowy porządek (2020)
Michel Franco
Naian González Norvind
Diego Boneta

Wesele

Trzeba przyznać, że stosowane przez Franco środki filmowego wyrazu są dość oszczędne, ale z pewnością reżyser nie oszczędza nas jako widzów. Wychowany na filmach Hanekego twórca "Opiekun"
Jak widać, wesela nie tylko w Polsce mogą stać się początkiem katastrof i brutalnych, społecznych egzorcyzmów. Tak dzieje się również na obrzeżach stolicy Meksyku w bliżej nieokreślonej przyszłości, która w swoich zachowaniach, wyglądzie i zachowaniach nie różni się wiele od tego, co już ma miejsce w niektórych częściach globu. W "Nowym porządku" Michel Franco konstruuje na ekranie dystopijny świat, będący ucieleśnieniem słynnej myśli George’a Orwella ("1984"): "Świat strachu, zdrady i cierpienia, świat depczących i deptanych, świat, który w miarę rozwoju staje się nie mniej, lecz bardziej okrutny".


Ślubna uroczystość Marian (Naian González Norvind) i Alana (Darío Yazbek) rozgrywa się w pięknej, nowoczesnej willi, której pozazdrościliby nawet bohaterowie "Parasite". Filmowy "Eden" jest jednak stale pod ochroną – doniesienia o narastającej fali przemocy płynącej z ubogiego serca miasta coraz wyraźniej docierają do zgromadzonych bogaczy. Pojawienie się w murach domu byłego pracownika proszącego o finansowe wsparcie na operację żony zamieni przestrzeń gładko wypolerowanego raju w krwawy koszmar. Czy to, że Marian chce pomóc, ocali ją przed tym "Sądem ostatecznym", który zgotują weselnikom naznaczeni zielonkawą mazią rebelianci? Czy istnieje jakakolwiek szansa na międzyklasowe porozumienie? Komu tak naprawdę zależy, aby zaistniały chaos i bunt nie uległ szybkiemu wyciszeniu?

Od czasu wzmiankowanego "Parasite" opowieści o bolesnych i naprawdę głębokich podziałach społecznych zyskują na popularności, szczególnie w obiegu festiwalowym. Michel Franco świadomie odnosi się do aktualnej sytuacji w ojczyźnie, w której "permanentny stan wyjątkowy" – rozbicie władzy między politykami, armią i mafijnymi kartelami – od lat wyniszcza i destabilizuje życie mieszkańców (w szczególności tych należących do tzw. niższej warstwy społecznego ekosystemu). Choć reżyser projektuje "na papierze" przyszłość, to jego zwarta koncepcja jest wyrazem refleksji – może wręcz należałoby powiedzieć sprzeciwu? – wobec swoistej apokalipsy (nie tylko meksykańskiej) codzienności. 

   

Trzeba przyznać, że stosowane przez Franco środki filmowego wyrazu są dość oszczędne, ale z pewnością reżyser nie oszczędza nas jako widzów. Wychowany na filmach Hanekego twórca "Opiekun" wprowadza nas – chłodno, w białych rękawiczkach i maseczce – do coraz to głębszych kręgów piekielnych. Dantejski karnawał okrucieństwa szerzy się tutaj niczym zaraza – dotyka wszystkich niezależnie od stanu konta i szlachetności serca. Z każdą minutą czujemy się coraz bardziej stłamszeni, uwięzieni i brudni. Podobnie jak większość naszych bohaterów stajemy się wręcz zakładnikami wizji bezdusznego świata pozbawionego nadziei i w którym ostatecznie każdy jest przegrany.

Bo bardziej niż na rozwijaniu pogłębionych portretów psychologicznych postaci (zarówno "depczących", jak i "deptanych") Franco zależy na pokazaniu niebezpiecznego mechanizmu ustanawiania tytułowego "nowego porządku". Czy ów porządek rzeczywiście jest nowy? Na czym zasadza się ta symboliczna zmiana warty i czy tak naprawdę nie jest ona iluzoryczna? Franco ilustruje w autorski i nowoczesny sposób słynną myśl Tommasa di Lampedusy: "Aby wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko się musi zmienić". Zielonkawe graffiti buntujących się zombie – bo właśnie do takich popkulturowych figur moglibyśmy w pewnych momentach przyrównać partyzantów – jest w stanie zamazać tylko powierzchnię świata, którego nienawidzą i któremu zazdroszczą nadmiaru materii. Jego rdzeń zdaje się jednak pozostawać nietchnięty, a nieświadome ofiary w przebraniach katów wciąż są największymi ofiarami tych dramatycznych procesów. 
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?