Kret śpiewa, kret tańczy

Choć szalone pomysły inscenizacyjne są już domeną samego Miike, w "The Mole Song" reżyser podąża szlakami wyobraźni twórców mangi "Mogura no uta", której film jest ekranizacją. Jeden z
Chyba nikt nie rozumie słowa "eksces" lepiej niż Takashi Miike. Swój nowy film otwiera sekwencją rajdu po ulicach miasta z bohaterem przywiązanym do maski samochodu i "odzianym" jedynie w okrywającą genitalia gazetę. Zanim zdążymy ochłonąć, mamy poklatkową animację wprowadzającą wątek radnego-pedofila, by za chwilę trafić do japońskiego domu uciech, gdzie tytułowy Reiji, zanim podejrzany typ potraktuje go paralizatorem, zostanie zmolestowany przez biuściastą dziewczynę w bikini i policyjnej czapce. To tylko pierwsze piętnaście minut. Piętnaście ze stu trzydziestu.

Choć szalone pomysły inscenizacyjne są już domeną samego Miike, w "The Mole Song" reżyser podąża szlakami wyobraźni twórców mangi "Mogura no uta", której film jest ekranizacją. Jeden z poprzednich utworów Japończyka, świetny "Ace Attorney", był twórczą parafrazą kultowej serii gier firmy Capcom. Tutaj Miike podąża podobnym tropem - materiał źródłowy, nieco mniej dziki i frenetyczny, jest dla niego pretekstem do kolejnej jazdy bez trzymanki. Ledwie naszkicowana fabuła opowiada o nadgorliwym i pierdołowatym policjancie, który dostaje zadanie infiltracji szeregów Yakuzy. Po serii sadystycznych testów, sprawdzających jego niezłomność i gotowość do poświęceń, Reiji, kierowany w dużym stopniu imperatywem utraty dziewictwa, schodzi do podziemia z misją powstrzymania wielkiego przemytu narkotyków. Game on!

Święci patroni, czegóż tutaj nie ma! Fryzury utrwalone cementem i miauczący gangsterzy z diamentowymi zębami, rakietowe protezy nóg i motyle zaplecione z ludzkich jelit, psy szmuglujące narkotyki w plecakach i pojedynek na rajstopy i popielniczki. Wreszcie - banda śpiewających policjantów zmontowana równolegle ze sceną erotyczną. Film pędzi od jednej atrakcji do kolejnej, a Miikego bardziej niż absurdalne, fabularne wolty, interesuje sama narracja i przekładanie mangowej poetyki na język ruchomych obrazów. Nie po raz pierwszy to, co w anime jest tzw. stylem zerowym, w tradycyjnym filmie aktorskim okazuje się ciosem prosto w podbrzusze: bohaterowie zastygają w dziwacznych pozach, ich nadekspresyjne twarze wykrzywiają się w straszno-śmiesznych grymasach, zaś wypluwane jak z karabinu maszynowego słowa zlewają się w jeden jazgot. Miike wrzuca do tego kociołka kino kopane, miękką erotykę, elementy kina interwencyjnego i policyjną propagandę, a całość przyprawia garażowymi efektami specjalnymi. Słowem, dzieje się.

W obliczu tego nadmiaru wrażeń trudno jednak reżyserowi zbudować jakiś ciekawy, fabularny konflikt. "Ace Attorney", przy całym swoim barokowym przepychu, pozostawał kinem, w którym intryga oraz relacje między postaciami, choć naszkicowane grubą krechą, były jednak istotne. "The Mole Song" tymczasem to zabawa dla samej zabawy, poligon odjechanych formalnych rozwiązań. Seans nie wpędzi nas w ramiona nudy i pozostanie w naszej głowie przynajmniej do premiery następnego filmu twórcy "Ichiego zabójcy". Biorąc jednak pod uwagę fakt, że Miike kręci dwa, trzy filmy rocznie, nie jest to aż tak wielkie osiągnięcie.
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones