Recenzja filmu

Plazma (1988)
Chuck Russell
Kevin Dillon
Shawnee Smith

Przyjdzie i cię zje!

Gdy w 1958 roku początkujący, szerzej nieznany aktor nazwiskiem Steve McQueen walczył z różową galaretą w "Blob – zabójca z kosmosu", nikt nie przewidywał, że w przeciągu następnej dekady
Gdy w 1958 roku początkujący, szerzej nieznany aktor nazwiskiem Steve McQueen walczył z różową galaretą w "Blob – zabójca z kosmosu", nikt nie przewidywał, że w przeciągu następnej dekady wyrośnie on na czołowego macho Srebrnego Ekranu. Nikt też poważnie raczej nie myślał o tym, że miałka fabułka opowiadająca o pełzającym najeźdźcy z gwiazd zyska status pozycji kultowej i doczeka się sequela oraz remake'u.

Wypuszczona na ekrany w 1988 roku nowa wersja "Bloba" to hołd oddany klasycznym monster movies i obrazom sci-fi z lat 50. O jego sile decyduje zarówno inteligentnie czerpiący z dorobku gatunku scenariusz autorstwa Franka Darabonta i Chucka Russella, z których ostatni był również reżyserem filmu, jak i pastiszowe ujęcie absurdalnego z natury rzeczy tematu.

Niezbędne dla wskrzeszenia konwencji było zachowanie przynajmniej kilku podstawowych elementów: prowincjonalne miasteczko jako miejsce akcji, odpowiednio rozbudowana ekspozycja wzięta wprost z tradycji kina katastroficznego i bohater-outsider, który budzi niechęć otoczenia, ale z którym widz z łatwością będzie mógł się identyfikować. Podobnie nieodzowna wydaje się postać "szałowej blondynki", która w normalnych okolicznościach nigdy nie spojrzałaby na odzianego w skórę sierotę, co rusz popadającego w zatargi z prawem. No, ale skoro grozi nam zagłada ze strony bulgoczącej mazi z obcej galaktyki, a wszyscy członkowie szkolnej drużyny futbolu gdzieś się schowali... Czemu by nie?

Taka też jest cała "Plazma" AD 1988 – utrzymana w duchu kontrolowanego obciachu, pełna schematycznych rozwiązań i ogranych póz, ale jednocześnie rozpustnie rozrywkowa. Do szczęścia brakuje tutaj tylko wokalisty Van Halen z natapirowanym włosiem, który w finale zstąpiłby z niebios, by pobłogosławić zakochanych młodych. Mówiąc krócej: kult czasów dzieciństwa. Pod warunkiem oczywiście, że na hasło "walkman" (dla polskojęzycznych: swojski "łokmen") nie stajesz z rozdziawioną buzią w oczekiwaniu na to, ile much wleci.

Jeśli miałbym podsumować w jakiś sposób powyższe wywody, to napisałbym chyba po prostu, że obraz Russella jest tym, czym chciałyby być wszystkie dzisiejsze nostalgiczne bzdurki pokroju "Kowbojów i obcych" czy "Super 8" – bezpretensjonalną zabawą, w której efekty specjalne to efekty specjalne, a nie piksele. Tutaj nie trzeba się domyślać, co właśnie przeleciało nam przed oczami. Od razu wiadomo, że był to Zabójca z Kosmosu.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Blob" jest remakiem filmu z 1958 roku ze Stevem McQueenem. Dokładnie trzydzieści lat po premierze... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones