Recenzja filmu

Racje serca (2011)
Arturo Ripstein
Arcelia Ramírez
Vladimir Cruz

Gdy rozum śpi…

Pretensjonalny, literacki język dialogów dodatkowo podkreśla sztuczność i tak bardzo teatralnej, czarno-białej inscenizacji.
"Emilia, gospodyni domowa przygnieciona powszedniością życia i nieudanym małżeństwem, niezadowolona i wycieńczona przez macierzyństwo, czuje, że życie przechodzi jej koło nosa" – czytamy o "Racjach serca" w katalogu Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Szybko okazuje się, że bohaterce filmu daleko do Glorii z "Czym sobie na to wszystko zasłużyłam?" Almodóvara czy postaci granej przez Kate Winslet w "Drodze do szczęścia". Widz ani przez chwilę nie współczuje Emilii, czuje natomiast rosnącą irytację jej niezrozumiałym zachowaniem.

Tak naprawdę Emilia nigdy nie była ani wzorową matką, o czym dosadnie powie jej zaniedbywana i nad wiek dojrzała dziesięcioletnia córka, ani dobrą gospodynią – czego dowodem jest pusta lodówka i bałagan w mieszkaniu. Zapracowanego męża dawno przestała kochać, bo – jak twierdzi – porzucił drogę do realizacji wspólnych marzeń. Wydaje się po prostu egoistyczną kobietą, której jedynym zajęciem jest wyczekiwanie w oknie na kochanka-saksofonistę Nicolasa. To właśnie on jest źródłem poważnych, wciąż bagatelizowanych przez kobietę problemów – w tym debetu na karcie kredytowej, którą płaciła za kolejne prezenty. Emilia wpadnie w rozpacz, gdy Nicolas od niej odejdzie.

Z minuty na minutę widz traci resztki ciekawości co do podłoża stanu emocjonalnego głównej bohaterki. Czy to tylko załamanie spowodowane miłosnym zawodem? Może niekończąca się chandra? Albo zaburzenie psychiczne – w końcu Emilia znalazła się na drodze ku autodestrukcji jeszcze przed porzuceniem przez Nicolasa… Niezależnie od wszystkiego, w rozgrywający się na naszych oczach dramat trudno uwierzyć, trudno zrozumieć nielogiczne postępowanie kobiety, a już na pewno nie sposób jej polubić.

Najnowszy film Arturo Ripsteina, jednego z najwybitniejszych meksykańskich reżyserów, który zaczynał karierę jeszcze jako asystent Luisa Buñuela, miał być swobodną adaptacją ostatnich rozdziałów "Pani Bovary" Flauberta. Pretensjonalny, literacki język dialogów, a przede wszystkim histerycznych monologów wygłaszanych przez bohaterkę miotającą się po ponurym mieszkaniu, dodatkowo podkreśla sztuczność i tak bardzo teatralnej, czarno-białej inscenizacji.

"Nie sądziłeś, że spomiędzy nóg wyssiesz ze mnie życie" – w przypływie emocji oskarża kochanka, który odszedł, bo czuł się coraz bardziej przytłoczony obsesyjną miłością Emilii. Kochanka, którego pościel wcześniej lizała (dosłownie!), żeby poczuć choćby namiastkę jego obecności. Scenariusz rodem z oper mydlanych obfituje w podobne sceny. Dlatego przywołanie na początku filmu słów Blaise’a Pascala ("Serce ma swoje racje, których rozum nie zna") okazuje się tylko pustym, niewiele wnoszącym cytatem.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones