Recenzja filmu

Rusałka (2007)
Anna Melikyan
Mariya Shalayeva
Evgeniy Tsyganov

Świtezianka

Wszystkim, których francuska "Amelia" zachwyca, wzrusza, doprowadza do łez – proszę o zakończenie lektury na tym zdaniu. Ciąg dalszy zdecydowanie Wam się nie spodoba. Dlaczego? Bo (nachalne)
Wszystkim, których francuska "Amelia" zachwyca, wzrusza, doprowadza do łez – proszę o zakończenie lektury na tym zdaniu. Ciąg dalszy zdecydowanie Wam się nie spodoba. Dlaczego? Bo (nachalne) reklamowanie "Rusałki" jako rosyjskiej odpowiedzi na film z wielkooką Audrey Tautou w roli głównej zmusza do porównania tych dwóch obrazów, a w moim odbiorze to porównanie: po pierwsze – jest grubym nieporozumieniem – chyba, że skupić się należy jedynie na przewijającym się w obu historiach wątku „magicznych” zdolności bohaterek, po drugie – wypada zdecydowanie na korzyść bajki o zielonowłosej dziewczynce z zapadłej wioski gdzieś nad bezkresnym rosyjskim morzem. Narodziny Rusałki (Mariya Shalayeva) nie są niczym szczególnym ani w życiu jej praktycznej matki, ani babci pogrążonej w mglistych wspomnieniach o czasach, których nikt już nie ma głowy pamiętać. A już na pewno nie są żadna specjalną chwilą w życiu jej ojca, który pewnego upalnego dnia przypadkowo spotkał na kamienistej plaży najprawdziwszą Wenus. Wenus z Willendorfu.   Mała Alisa rośnie, a razem z nią rosną marzenia. Marzenia o spotkaniu na przystani mężczyzny w marynarskiej czapce, który rozpozna w malutkiej dziewczynce ukochaną córkę, o śnieżnobiałej baletowej paczce, wreszcie – o wyjeździe z ciasnej prowincji w wielki świat. Przecież nic nie jest niemożliwe dla kogoś, kto potrafi jednym oddechem obudzić sztorm czy sprawić, że jabłka – jak na komendę – opadną z drzewa, ku milczącej aprobacie jasnowłosego chłopca siedzącego na ławce obok Rusałki. Czar działa. Rodzina Alisy przeprowadza się do Moskwy – nowoczesnego, pięknego miasta ze snu, w którym życie jest lekkie, łatwe i przyjemne – całkiem jak z reklamy, która kusi, namawia, przekonuje z każdej strony. Czasem przesłania świat. Co dalej? Alisa zaczyna studia, poznaje życie telefonicznego ludzika, spotyka sprzedawcę działek na księżycu, uszczęśliwia pewną złotą rybkę i poznaje smak ananasa. Nie z puszki.  Brzmi znajomo? Może trochę, ale w opowiadaniu o zielonowłosej Rusałce nie ma ani szczypty tego, co tak drażni mnie w "Amelii" – słodyczy cukrowej waty, która w pierwszej chwili zachwyca, ale już po paru minutach mdli i irytuje. "Rusałka" nie jest „urocza”. Wbrew bajkowej konwencji nie jest też optymistyczna:  spod oszałamiająco kolorowego, przyjaznego wizerunku Moskwy co jakiś czas wymyka się przecież na moment widok szarego blokowiska spływającego równie szarym deszczem czy wykrzywiona wściekłością twarz piłkarskiego kibica. W starciu z molochem moc marzeń Alisy blaknie i wykrzywia się, niezależnie od tego, jak bardzo dziewczynka próbuje zapanować nad lawiną zdarzeń. W końcu metropolia zwycięża. Nic w tym dziwnego. W wielkich miastach takie rzeczy zdarzają się przecież cały czas... "Rusałka" nie jest idealna. Można jej zarzucić nierówność, kilka fałszywych nut (jak choćby tę z historią przyjęcia na uczelnię), może naiwność; ale jednocześnie nie sposób odmówić siły, którą historia w reżyserii Anny Melikyan czerpie pełnymi garściami z subtelnej poezji codzienności, zwykłych uczuć, pospolitych tęsknot i pragnień – dla niepoznaki przebranych w magiczną otoczkę przeżyć nieśmiałej „księżycowej dziewczyny”. Dziewczyny z plakatu.   Wracając do porównań: "Rusałce" znacznie bliżej do wrażliwości i wizji świata z "Jak we śnie" czy "Zakochanego bez pamięci" Michela Gondry, niż do "Amelii". Nie tylko ze względu na senne plażowe przebitki czy kolor włosów bohaterki. Polecam.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przygotujcie się na baśń w starym, słowiańskim stylu. Zamiast nieznośnego i mdłego moralizatorstwa... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones