"Na ile można wycenić jeden stosunek ojca z córką? Na pięć paczek ryżu czy dziesięć?" – zastanawia się w "Mokradełku" Katarzyna Surmiak-Domańska. Dla scenarzystek "Rzeczy niezbędnych" (reżyserki Kamili Tarabury i aktorki Katarzyny Warnke) jej reportaż stanowił materiał do adaptacji – raz luźnej wariacji (paczki ryżu zastąpiono słoikami), a raz bezpośredniego przeniesienia książkowych linijek na karty scenariusza. Autorki skupiają się nie tylko na psychologii postaci: historia doświadczonej przed laty przemocy jest w filmie nie ważniejsza niż jej społeczna recepcja. Nie tyle sam osąd czynu, co moralna ocena ofiary, która nie zachowuje się tak, jak na skrzywdzoną przystało. Jak czytamy w reportażu: "Najlepiej, gdyby to była taka biedna myszka. Biedna, szara myszka. Która mało mówi o swojej krzywdzie. A właściwie w ogóle nie mówi".
Do rąk korespondentki wojennej Ady (pierwsza polskojęzyczna rola Dagmary Domińczyk) wpada autobiograficzna powieść koleżanki ze szkolnej ławki, Roksany (Warnke). Po odnowieniu kontaktu wspólnie ruszają do rodzinnego miasteczka, aby skonfrontować się z przeszłością. Dla ciężarnej Ady składa się na nią doświadczenie emigracji i rozdzielenia z matką. Dla Roksany to przeżyta w dzieciństwie trauma, która wciąż zalega w gardle żółcią, nie pozwalając na swobodny oddech. Bo choć kobieta napisała na podstawie swoich wspomnień książkę, nie wszyscy uwierzyli w jej krzywdę – w tym rodzona matka (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik).
Roksana znacznie odbiega od stereotypowego wizerunku ofiary przemocy seksualnej. Jest głośna, nieokrzesana i nieznośna. Strojna w szpilki, pstrokate futerka i obcisłe sukienki. Warnke gra jej postać na totalnym przegięciu – bo dla Roksany ciało to jednocześnie broń i zbroja, ozdoba i przechowalnia bólu. Doświadczenia z dzieciństwa wychodzą na wierzch na różne nieoczywiste sposoby: w skłonnościach do autodestrukcji, niedojrzałym zachowaniu czy hiperseksualności. To postać, która mimo bycia ofiarą ma irytować.
W kontraście do niej Ada jest bohaterką stonowaną i zrównoważoną, z nerwami jak ze stali. Scenariusz wyposaża ją w duży ciążowy brzuch, mechanizm ucieczkowy i lęk przed zaangażowaniem. W końcu na moment przed porodem zostawia w Hamburgu swojego partnera (Piotr Żurawski), aby zaangażować się w cudzą psychodramę. Po latach spędzonych na pierwszej linii frontu perspektywa zakotwiczonego w domu macierzyństwa przeraża ją bardziej niż świszczące nad uchem pociski. Jej wątek jest nieobecny w literackim pierwowzorze – kobiecie najbliżej byłoby do postaci samej reporterki, dla której historia przyjaciółki jest zarówno materiałem na tekst, jak i środkiem do odkrycia prawdy o sobie.
"Rzeczy niezbędne" działają najlepiej, kiedy operują na niedopowiedzeniach. Kiedy zamiast serii retrospekcji wystarcza jedno ujęcie, aby pokazać, jak dziecku zawala się świat. Albo kiedy obrączka po zmarłym mężu mówi o postaci więcej niż wygłaszane przez nią tyrady. Momentami można by niemal wyciszyć ścieżkę dialogową i obserwować teatr pozorów, jaki odgrywają przed sobą bohaterowie. Wśród rekwizytów: pokutne słoiki z dżemami i sękacz na zawieszenie broni. Czasem tej subtelności brakuje – tak jak w scenie, kiedy Roksana krzyczy, ile sił w gardle (trudno wyobrazić sobie podobne ujęcie tak, żeby nie byłoby kliszą). Złość i frustracja rozsadzające kobietę są o wiele bardziej przekonujące, kiedy ilustrują je mniej teatralizowane gesty – mikroagresja względem koleżanki, udawana słodycz czy wulgarność.
Łukasz Bąk
Debiut Kamili Tarabury wyróżnia się na tle polskiego (a zarazem nieistniejącego) pejzażu kobiecego kino drogi. Bo choć fizyczna podróż to zaledwie fragment pierwszego aktu, bohaterki pokonują o wiele większy dystans niż tylko z Hamburga do Polski. Dla Ady to powrót po własnych śladach wydeptanych podczas niemal trzydziestoletniej emigracji, dla Roksany – sypanie soli na starą, brzydką ranę. Ostatecznie scenarzystki wychodzą daleko poza prostą dychotomię winy i krzywdy. Historie obu protagonistek to w końcu opowieści o splątaniu życiorysów, kontaminacji wspomnień i rozplątywaniu ciasnych więzów relacji. I o tym, że mimo toczących się dookoła dramatów odpowiedzi na najtrudniejsze z pytań bywają aż obraźliwie proste.