Recenzja filmu

Twój Vincent (2017)
DK Welchman
Hugh Welchman
Douglas Booth
Jerome Flynn

Jakże wspaniała wydmuszka

"Twój Vincent" to wspaniała wydmuszka, jakże piękna na zewnątrz, ale pusta w środku. Wizualny majstersztyk, któremu brakuje głębi. Aczkolwiek powiedzenie, że jest on zupełnie bez treści, byłoby
Gombrowicz w ciągu lat swojej artystycznej działalności wielokrotnie pisał o formie. Ujmował ją z wielorakich różnych perspektyw. Pokazał, że może stanowić dosłownie wszystko - od wyglądu, stylu bycia poprzez mowę i język, aż do podejmowanych przez bohaterów decyzji. Sama kinematografia również często z nią eksperymentowała, z mniejszym lub większym sukcesem. Z tych bardziej pozytywnych przykładów, wystarczy wspomnieć słynny film Orsona Wellesa "Obywatel Kane", w którym reżyser wymyślił nową kategorię gatunku filmowego zwaną dramatem dokumentalizowanym. Za negatywny z kolei przykład niech posłuży którekolwiek z wielogodzinnych dzieł Andy'ego Warhola. Kino wciąż dąży do mieszania, tworzenia i bawienia się formą, choć, co nie ulega wątpliwości, coraz trudniej już wymyślić cokolwiek nowego. Film "Twój Vincent" jest właśnie jedną z takich prób.

O filmie tym mówiło się już od paru dobrych lat. Projekt ten był dofinansowywany nie tylko przez Polski Instytut Szkoły Filmowej, lecz także poprzez zbiórkę pieniędzy na Kickstarterze. Nic w tym dziwnego, ponieważ założenia były ambitne - stworzenie dzieła jedynego w swoim rodzaju, gdzie każdy kadr miałby być obrazem namalowanym farbą olejną w stylu impresjonistycznym. Wymagało to więc poświęcenia sporej ilości pieniędzy, jak również i czasu. Nic więc dziwnego, że powstawał on aż dwa lata. Oczywiście obraz ten musiał też mieć jakąś fabułę, dlatego zatrudniono do napisania scenariusza zatrudniono pisarkę Dorotę Kobielę, która stworzyła go we współpracy z francuskim poetą i prozaikiem Jackiem Dehnelem.

Główną oś historii stanowi życie wybitnego malarza Vincenta van Gogha, będącego chyba najbardziej znanym przedstawicielem impresjonizmu. Sama fabuła opowiedziana jest z perspektywy podrzędnego spawacza Armanda Rouline (którym historycy zainteresowali się chyba tylko z powodu bycia namalowanym przez słynnego artystę). Jego ojciec Joseph, naczelnik poczty, daje mu specjalną misję, polegającą na dostarczeniu napisanego tuż przed śmiercią listu Vincenta adresowanego do jego brata, Theo van Gogha. Armand, próbując wykonać owe zlecenie, podróżuje po Europie, słuchając opowieści różnych osób o tym, jak widzieli słynnego malarzu. Okazuje się również, że zakładane przez wszystkich samobójstwo budzi sporo wątpliwości. Całość została oparta na faktach, odtwarzając wydarzenia głównie na podstawie listów pisanych bohatera filmu.

Wspomniana przeze mnie forma, polegająca na przedstawieniu fabuły za pomocą obrazów impresjonistycznych to, co tu dużo mówić, jedyne w swoim rodzaju arcydzieło. Choć na początku ciężko przyzwyczaić wzrok do przedstawienia akcji w taki sposób, już po kilku minutach zaczynamy doceniać geniusz i piękno pokazywanych obrazów. Nawet jeśli nie lubi się impresjonizmu, nie sposób zachwycić się serwowanymi raz po raz przez reżyserkę kolejnymi wyobrażeniami danych epizodów z życia postaci. Już pierwsza scena rozmowy pijanego żołnierza z oficerem, mimo nocnej scenerii nietypowej dla przewodniego kierunku artystycznego, dzięki fenomenalnej grze światła nastraja do późniejszego dania głównego, którym są wiejskie scenerie słonecznych, wiejskich regionów Francji. Tak samo jak ciężko opisuje się obrazy w galeriach sztuk, tak nie sposób przenieść na papier emocji i uczuć, które wywołuje u widza ten film pod względem formy. Nic dziwnego - tak naprawdę jest on dziesiątkami tysięcy ręcznie namalowanych obrazów. Wiele scen to tak naprawdę przeniesione żywcem na taśmę filmową słynne malunki samego artysty. Osobiście najbardziej zachwyciło mnie przedstawienia francuskiej łąki, kropli deszczu, a także gwiazd na ciemnym niebie. Film świetnie radzi sobie nawet i w ciemnych, mało impresjonistycznych sceneriach. Widać niesamowite dopracowanie detali, ich odpowiednie przemyślenie. Nic, nawet żadna kropla padających opadów atmosferycznych, nie jest tutaj dziełem przypadku. Jedyne do czego mógłbym mieć pretensje, to chyba tylko fakt decyzji o przedstawieniu większości scen retrospekcji w formie czarno-białej. Jest to co prawda uzasadnione fabularnie, a nawet koncepcyjnie (w końcu, jak dobrze wiemy, życie Vincenta van Gogha było bardzo smutne i depresyjne), jednakże nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że głównym powodem była chęć zmniejszenia sobie ciężaru pracy. Nie jest tajemnicą poliszynela, iż łatwiej jest dopracować rysunek bez kolorów, niż doprowadzić do perfekcji obraz impresjonistyczny. Wiem, wiem... Po prostu czepiam się małej rysy na diamencie.

O ile różnym ochom i achom dotyczącym animacji, jako samej sobie, może nie być końca, to sam scenariusz jest... przeciętny. Przywodzi on na myśl ekranizacje lektur oglądanych w szkole, tak jakby był on napisany przez panią od polskiego... choć trzeba przyznać, że z solidnym warsztatem rzemieślniczym. Mimo iż nie brakuje mocnych scen związanych z nadużywaniem alkoholu, fabuła jest zbyt grzeczna, zbyt mało jest w niej jakiegoś powiewu świeżości. Cieszy fakt, że nie próbowano tu odtworzyć tu jeden do jednego "Vincenta i Theo" - czas akcji umiejscowiono rok po tragicznych wydarzeniach związanych ze śmiercią Holendra. Samego Armanda Roulin, niejako narratora, próbowano za wszelką cenę zbudować w ciekawy sposób. Jest typowym przedstawicielem dekadencji, nie rozstającym się z papierosem, początkowo niechętnym wykonaniu powierzonego zadania, jednakże z czasem zachwycającym się osobą artysty. Intryguje kobiety, jest zdeterminowany oraz zadaje niewygodne pytania. Ot, ideał bohatera rozprawki, którą będą zachwycali się poloniści. To jest właśnie główny problem tego filmu - w scenariuszu brakuje artyzmu, wszystko wydaje się być pisane pod dyktando, zgodnie z utartym schematem. Ile to już mieliśmy w historii kina podobnych ku temu struktury fabularne? Owszem, nic nie jest tutaj narzucane widzowi, on sam musi odpowiadać sobie na zdane pytania oraz dopowiadać pewne rzeczy (warto zauważyć, co wyszło in plus, że wątek kryminalny tajemniczej śmierci artysty nie znalazł tu jednoznacznego rozwiązania). Brakuje tutaj jednakże jakiegoś świeżego spojrzenia na życie Vincenta Van Gogha. Czegoś więcej, niż tylko suche fakty z podręcznika akademickiego.

Na osobną uwagę zasługuje muzyka Clinta Mansela. Cudownie komponuje się z obrazem, wprowadzając widza w odpowiedni nastrój. Jest ona oparta głównie na smyczkach, które zdecydowanie wychodzą na pierwszy plan. Wydaje się, że oddają doskonale ducha tamtej epoki. Z jednej strony można odczuć jakiś zachwyt kompozytora nad pięknem impresjonizmu, a z drugiej lekki niepokój adekwatny do kryminalnej historii oraz życia braci Van Gogh. Jest to jeden z tych soundtracków, które z powodzeniem można słuchać na długo po seansie.

"Twój Vincent" to wspaniała wydmuszka, jakże piękna na zewnątrz, ale pusta w środku. Wizualny majstersztyk, któremu brakuje głębi. Aczkolwiek powiedzenie, że jest on zupełnie bez treści byłoby grubą przesadą. Film przekazuje sporo, jest świetnie zrealizowany. Po prostu mając tak dopracowaną formę, oczekiwania proporcjonalnie rosną. Tymczasem widz dostał film, którego zobaczył i pewnie zrobi to jeszcze w przyszłości, ale pod względem fabularnym nie utkwi mu zbyt dobrze w pamięci.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Próżno szukać hołubiącej film recenzji. Wszystkie są bardzo wyważone, przypominające o mankamentach,... czytaj więcej
W tym filmie zarówno jemu współcześni, jak i sam Vincent Van Gogh wielokrotnie dostają szansę, by... czytaj więcej
Vincent van Gogh to bez wątpienia jeden z najważniejszych malarzy w historii. Choć za życia udało mu się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones