Recenzja filmu

Wonder Woman 1984 (2020)
Patty Jenkins
Marek Robaczewski
Gal Gadot
Chris Pine

Przedłużona Agonia Kinowego Uniwersum DC

Premiera Aquamana jeszcze bardziej podniosła poprzeczkę dla kontynuacji przygód Diany. No ale przecież to najznamienitsza z Amazonek. Na pewno da sobie radę, co nie? Otóż niestety nie. Nie
Z "Wonder Woman 1984" wielu fanów wiązało spore oczekiwania. I nie ma się co dziwić, bo pierwsza część była filmem może nie wybitnym, ale na pewno świetnie nakręconym i ekscytującym na wielu płaszczyznach — od aktorstwa po historię, a na warstwie muzycznej skończywszy. Premiera "Aquamana" jeszcze bardziej podniosła poprzeczkę dla kontynuacji przygód Diany. No ale przecież to najznamienitsza z Amazonek. Na pewno da sobie radę, co nie? Otóż niestety nie. Nie bardzo.
Bęcki należą się właściwie w każdym aspekcie widowiska. Ale zacznijmy od fabuły. Dobór dwojga przeciwników był całkiem spoko i przynajmniej na papierze dawał możliwość interesującej dynamiki. Tym bardziej gdy oboje decydują się na współpracę, tworząc dla osłabionej Diany realne zagrożenie. Niestety to, co na papierze brzmi spoko, na taśmie filmowej śmierdzi na kilometr. I tak jest i w tym wypadku. Historia jest szalenie naiwna, nawet jak na standardy kina superbohaterskiego, a reżyserka Petty Jenkins nawet nie pokusiła się o wprowadzenie do niej odrobiny logiki. Pod koniec seansu miałem wrażenie, że pomiędzy kolejnymi ujęciami ktoś wyciął jakieś istotne sceny, bo to się kupy nie trzyma. To jest jakiś narracyjny bajzel. I ok — są momenty kiedy się zaśmiejemy, są też takie bardziej emocjonujące. Ale jest ich relatywnie mało. A co do samych scen akcji to one również cierpią na braki w ciągu przyczynowo-skutkowym. To odczucie potęguje fakt pokracznych efektów specjalnych. Jak drażniły Was komputerowo usunięte wąsy Henry'ego Cavilla w "Justice League", to poczekajcie, aż zobaczycie szybko biegającą Wonder Woman. Podpowiedź? Dwa słowa – Benny Hill. Przemilczę także finałową batalię będącą infantylnym, obrzydliwym i pozbawionym sensu potworkiem traktującym widzów jak totalnych półgłówków. 

Nowy film niestety zawodzi także pod względem aktorskim. Gal Gadot gra bez przekonania, ze specyficzną manierą i jest cieniem samej siebie na tle pierwszej części. Kristen Wiig, będąca jednym z dwojga wrogów naszej bohaterki, jest sztuczna, zupełnie jakby znalazła się na deskach teatru, a kreowana przez nią postać jest tak jednowymiarowa, jak to tylko możliwe. Dosłownie zero jakiejkolwiek głębi. Z pozoru ratunkiem mógłby być drugi wróg grany przez świetnego Pedro Pascala, ale i on jakby nie do końca łapie, o co w filmie chodzi. Grany przez niego Maxwell Lord jest tak karykaturalny, że aż zęby trzeszczą. Gdy dorzucimy do tego przesadzoną gestykulację i miny jak z kreskówki, to zaczynamy się zastanawiać, w jakim lombardzie Pedro zastawił swoje bogate zasoby talentu, bo na pewno nie przyniósł ich ze sobą na plan nowego filmu od DC.

Osobny przytyk należy się również samemu pomysłowi na film. I pal licho tę fabułę. Nie ma co się nad nią znęcać, bo i po co? Roast nad nią już trwa w najlepsze na Rotten Tomatoes. Ja wolę się skupić na setupie. Prawdopodobnie po sukcesie "Thora Ragnarok" ktoś w Warner Bros doszedł do wniosku, że fajnie by było zrobić coś podobnego, ze zbliżonym klimatem i duchem lat 80. No i na pomyśle się skończyło, bo po 20 minutach seansu z tej atmosfery cekinów i przepychu przedostatniej dekady XX wieku pozostaje dosłownie nic. Równie dobrze film mógłby się rozgrywać w naszych czasach jak i w latach 50. Nie wykorzystano nawet muzyki do tego, by coś w tej kwestii zmienić. Gdzie są syntezatory? Gdzie rodząca się w bólach elektronika? Gdzie ten pop, przy którym aż chce się tupnąć nóżką? Tylko DC mogło wziąć na warsztat najbardziej kolorowy okres w historii popkultury i uczynić go tak bezdennie płaskim.

"Wonder Woman 1984" mogła być filmem, który przedłuży agonię DC Extended Universe. Po całkiem udanym "Aquamanie" tylko tyle potrzebowaliśmy, by pozostać przy franczyzie i wyczekiwać, chociażby szumnie zapowiadanego "Flasha". Niestety po tym widowisku obawiam się, że seans "Flasha" nie będzie już kolejną kroplówką, lecz ekshumacją zimnego, śmierdzącego na kilometr trupa przeprowadzoną pod przykryciem nocy. "Wonder Woman" zaliczam do największych zawodów 2020 roku, a przecież to był rok pandemii.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Wonder Woman 1984
Jednym z wiodących motywów najnowszej ekranizacji losów Wonder Woman jest czas. Grana przez Gal Gadot... czytaj więcej