Recenzja filmu

Za czarną tęczą (2010)
Panos Cosmatos
Michael J Rogers
Eva Bourne

Powrót do przyszłości

Odkąd debiutancki obraz kanadyjskiego reżysera Panosa Cosmatosa pojawił się w świadomości widzów, na forach internetowych zawrzało. Wpisy o powrocie do metafizycznego, ambitnego kina sci-fi
Odkąd debiutancki obraz kanadyjskiego reżysera Panosa Cosmatosa pojawił się w świadomości widzów, na forach internetowych zawrzało. Wpisy o powrocie do metafizycznego, ambitnego kina sci-fi napotkać można równie często jak opinie niezadowolenia, zarzucające filmowi powierzchowność czy wręcz laurkowość produkcji. Przytacza się takie nazwiska jak Kubrick, Cronenberg, Jodorowsky czy Lynch, jednocześnie zauważając, że obraz jest czymś oryginalnym, nieporównywalnym z dotychczasowym dorobkiem kina z pod znaku fantastyki naukowej. Czy "Beyond the Black Rainbow" to objawienie współczesnego kina niezależnego?

Akcja dzieje się w alternatywnej rzeczywistości lat osiemdziesiątych XX wieku. Instytut Arboria to miejsce, gdzie (w pierwotnym założeniu) ludzie uczą się samorealizacji i szczęścia dzięki psychoanalitycznej wiedzy naukowców. Główny antagonista, dyrektor instytutu Arboria, tajemniczy i demoniczny dr Barry Nyle (znakomita rola Michaela Rogersa), pracuje nad pacjentką Eleną, o której również dostajemy ledwie strzępki informacji. Jednak już od początku zdajemy sobie sprawę, że coś jest nie tak.

Fabuła jest znikoma. Jeśli ktoś nastawia się na ostrą jatkę, może bez wyrzutów odpuścić sobie seans. "Beyond the Black Rainbow" to przede wszystkim doznanie. Termin "kino metafizyczne" nie pojawia się w recenzjach przypadkowo. Gęsta atmosfera, podbijana przez elektroniczną ścieżkę dźwiękową Jeremiego Schmidta z formacji Sinoia Caves, którą muzyk nagrał używając starych syntezatorów analogowych o ciepłym, oldschoolowym brzmieniu, przywodzi na myśl kino Davida Lyncha w najlepszym wydaniu. Ale tu znowu wolta: ten film, ośmielę się także to napisać, to pewnego rodzaju nowa jakość. Niby wszystko znamy, niby coś nam się przypomina, niby zagrania znane już z filmów twórców, których wymieniłem w pierwszym akapicie, ale jednak jest to coś świeżego, nowego i niezwykle hipnotyzującego. Forma filmu jest wprost wyśmienita. Futurystyczne wnętrza o pastelowej kolorystyce przynoszą na myśl dokonania sci-fi lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych. Norm Li, odpowiedzialny za zdjęcia, spisał się fenomenalnie. Każde ujęcie wydaje się przemyślane i plastycznie perfekcyjne. Od znakomitej czołówki po sam koniec siedziałem oniemiały nie ze względu na treść, bo żeby do niej dotrzeć potrzeba więcej niż jednego wieczoru z "Beyond the Black Rainbow", ale ze względu na fantastyczną formę całego obrazu, który chłonie się oniemiałym.

Panos Cosmatos stworzył dzieło niezwykłe, które podzieliło widzów. Ba, podzieliło samych fanów ambitnej fantastyki naukowej. Dla mnie seans z tym filmem to była pewnego rodzaju medytacja. Przez cały czas miałem świadomość obcowania z czymś wielkim. Przede mną na pewno jeszcze nie jedna noc w Instytucie Arboria. A Tobie, drogi czytelniku, nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić chociaż do jednego wieczoru z "Beyond the black rainbow". Przekonaj się sam.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?