Recenzja filmu

Zadra (2022)
Grzegorz Mołda
Magdalena Wieczorek
Jakub Gierszał

Nie zadzieraj nosa

"Zadra" jest więc pełna sprzeczności – oparta na banalnym szkielecie fabularnym, ale zrealizowana z wyczuwalną pasją i pieczołowitością. 
Nie zadzieraj nosa
Chociaż nakręcenie opowieści o środowisku młodych raperów i raperek to wysoko postawiona poprzeczka, młodemu zespołowi twórczemu "Zadry" udało się w znacznej mierze uniknąć pułapek krindżu, stereotypizacji i niezamierzonej karykatury. Mam jednak wrażenie, że film nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału i stojących za nim talentów. Co prawda ostatecznie nie spada z rowerka, jednak ten hop-hopowy rowerek jedzie wolniutko, znajomą, niezbyt pokrętną drogą, a przejażdżka jest tyleż bezpieczna, co monotonna. A szkoda, bo kierowca Grzegorz Mołda wiezie swoich aktorów najlepiej jak potrafi.


Zachowawcza i zbudowana z niemal samych klisz historia jest tu głównym hamulcem bardzo dobrej reżyserii i trafnego castingu. Scenariusz robi tak: Uwaga, za dwie fabułominuty łagodnie skręć w prawo. Przez następny kwadrans jedź prosto. Uważaj na zwężenie drogi i trzymaj się prawej strony. Za chwilę dotrzesz do celu. Ironia ironią, jednak "Zadrę" ogląda się zaskakująco nieźle, biorąc pod uwagę tak generyczny kościec historii o wzlocie, upadku i odkupieniu tytułowej raperki – młodej dziewczyny z blokowisk, która dostaje szansę na ogólnokrajową karierę.

Muszę jednak jeszcze trochę ponarzekać na sztampowe wykorzystanie klasycznego motywu ikaryjskiego i marnotrawczosynowskiego oraz tropów "wyśpiewać marzenia" i "od zera do bohatera". Dobrze znamy tę dynamikę z filmów o gangsterach, artystach czy karierowiczach – nie podlatuj zbyt blisko słońca, bo się spalisz, a jednocześnie nie oddalaj na zbyt długo, bo nie będziesz miała do kogo wrócić. Pamiętamy przecież bohaterkę graną przez Anne Hathaway w filmie "Diabeł ubiera się u Prady" – ambitną dziennikarkę, gardzącą prasą modową i modą w ogóle, która po paru miesiącach pracy w Vouge'u oddala się od bliskich i staje się taką osobą, z jakich wcześniej kpiła. Wiemy też, jak kończy się ta historia. Wyobraźcie sobie więc ten film, tyle że w świecie rapu i bez postaci Meryl Streep. Nie, nie jest aż tak źle.


Mimo że już od zawiązania akcji domyślamy się, jak potoczą się losy Sandry (Magdalena Wieczorek), starającej się jako Zadra zyskać popularność w hip-hopowej bańce, to zachowawczy scenariusz Moniki Powalisz stara się bronić nieźle scharakteryzowanymi postaciami drugiego planu i dobrze napisanymi dialogami. Kiedy protagonistka frustruje się ogromną popularnością trywialnych kawałków rapera Motyla (Jakub Gierszał), mówiąc do swojej przyjaciółki, Justi (Margaret), że "niedługo będą go puszczać w damskich kiblach", ta z lekkim uśmiechem odpowiada: "Ja tam bym do tego sikała". Takich bezpretensjonalnych wymian zdań jest zresztą więcej i to one ożywiają historię Zadry. Jej rap także stoi nieźle, choć, mimo że odpowiadali za niego uznani przedstawiciele branży, 1988 i Żyto, piosenki z filmu raczej nie staną się przebojami klubów. Doceniam jednak ich barwność – antysystemowa i surowa melorecytacja Sandry niszczącej samochód toksycznego szefa ("Nie będę brała cię, bo też przejrzałem cię, razem skaczemy po twoim chu***ym aucie) to zacna feministyczna odpowiedź na niegdysiejsze "Będę brał cię w aucie". Z kolei "Dziś na imię masz Ewelina/Karolina", pastisz maczystowskich i uprzedmiotawiających kobiety rapowych szlagierów, okazał się bitem, który pozostaje w głowie na długo po seansie i – między nami – zdarza mi się go nucić.

Dobrze "Zadra" łapie też obecny Zeitgeist i rolę mediów społecznościowych w generowaniu sławy i wizerunku. Początkująca raperka regularnie spogląda na liczbę lajków, odsłon, zwraca uwagę na komentarze pod materiałami wideo, przeżywa hejt, którego doświadcza. Kiedy uda jej się zaśpiewać swój kawałek na scenie w klubie, tego samego wieczora sprawdza, czy nagranie jest szerowane, czy ma szansę na wiral, czy to może wreszcie jej moment. Czas Zadry, jak w każdych "Narodzinach gwiazdy", nadchodzi jednak wraz z pomocą męskiego autorytetu, w tym wypadku Motyla, wzorowanego zapewne na Żabsonie, Tymku czy innych polskich raperach. Gorzki paradoks polega jednak na tym, że Zadra (pewne podobieństwo do Young Leosi także wydaje się nieprzypadkowe), reprezentująca uliczny, buntowniczy, szorstki rap, potrzebuje menadżera, a nie Pigmaliona – artystycznie jest ukształtowana. Ceną za upragnioną sławę jest jednak przejście na stronę szowinistycznego i prostackoerotycznego pop-rapu, innymi słowy – sprzedanie się. Zaczynają się dragi, alkohol, życie w trasie koncertowej, nieprzespane noce i nieodebrane telefony, arogancja oraz dystansowanie się od chłopaka i przyjaciół. Czy Sandra dostanie nauczkę i się opamięta? Czy zdoła naprawić błędy? Czy uda jej się być sobą, zachowując popularność? Udam, że nie są to pytania retoryczne.


Magdalena Wieczorek niesie ten film na swoich ramionach, a łatwo nie ma. Jej bohaterka to everymanka, czy raczej everywoman, z szarego warszawskiego osiedla. Jest w tej przeciętności coś fascynującego i prawdziwego, choć przyznaję, że nie do końca uwierzyłem w nagły przypływ charyzmy dziewczyny, gdy po pierwszym koncercie z Motylem fani krzyczą "Kochamy cię, Zadra!". Sandrze mówię: tak, czuję cię i rozumiem. Zadrze – coś za łatwo to idzie. To jednak wina głownie scenariusza, który prześlizguje się po nieoczywistych i najciekawszych momentach (np. wejście Zadry do zmaskulinizowanego świata krajowej czołówki raperskiej) efektownymi sekwencjami montażowymi. Obsada orbitujących wokół tytułowej bohaterki postaci zaskakuje już tylko pozytywnie. Magdalena Różczka jako samotna matka Sandry jest czuła i przejmująca, Ignacy Liss jako chłopak młodej bohaterki ma w sobie ożywczą swobodę i naturalność, a Jakub Gierszał w roli Motyla świetnie wygrywa różnice między jego kolorową personą sceniczną a prywatnym, bardziej racjonalnym obliczem. Miłym zaskoczeniem był też występ Margaret, która schowała swój gwiazdorski blask do szuflady i z pełną pokorą, solidnie i przekonująco zagrała rolę osiedlowej przyjaciółki protagonistki.

"Zadra" jest więc pełna sprzeczności – oparta na banalnym szkielecie fabularnym, ale zrealizowana z wyczuwalną pasją i pieczołowitością. Obejrzawszy parę miesięcy wcześniej świetny pełnometrażowy debiut Grzegorza Mołdy, "Matecznik", miałem jednak większe oczekiwania. Być może warto było zaryzykować i zabawić się odważniej formą filmową (w paru miejscach odnajdywałem ciekawe zalążki musicalowości w rytmie "Innych ludzi"), złamać zasady, zjechać z trasy i wrzucić piąty bieg.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones