Recenzja gry Xbox Series X

12 Minutes (2021)
Luis Antonio
James McAvoy
Daisy Ridley

12 minut niesławy

Zaczyna się jak każdy koszmar – miło. Mąż przychodzi zmęczony z pracy, żona zrobiła mu ulubiony deser i zaraz powie o czymś, co na zawsze zmieni ich życie na lepsze. On nakrywa do stołu, ona
Zaczyna się jak każdy koszmar – miło. Mąż przychodzi zmęczony z pracy, żona zrobiła mu ulubiony deser i zaraz powie o czymś, co na zawsze zmieni ich życie na lepsze. On nakrywa do stołu, ona czyta na kanapie książkę o medytacji. Nagle drzwi lecą z futryny i facet podający się za policjanta skuwa oboje, krzycząc coś o morderstwie. Bezsilny małżonek dostaje po gębie i cyk, nagle znowu jest na progu mieszkania, a ukochana dopiero wychodzi z łazienki.



Proszę, opisałem całe dwanaście minut rozgrywki i, co najlepsze, więcej nie będzie. Z jakiegoś bowiem powodu skazani jesteśmy na powtarzanie powyższej sekwencji, chyba że znajdziemy sposób, aby przerwać ten przeklęty krąg. I nagle pozornie nieznaczące drobiazgi urosną do rangi artefaktu, gdy, ścigając się z czasem, będziemy gorączkowo próbować dopasować kwadratowy klocek do trójkątnego otworu. Dociekanie tajemnicy, drążenie dawnych przewin i uprzedzenie nieuchronnej (?) przyszłości spoczywa na barkach bezimiennego bohatera, który skazany jest na ten istny czyściec już od pierwszych minut, gdy tylko stawia stopę na korytarzu wyłożonym wykładziną z pamiętnego "Lśnienia", zwiastującą, że czai się tu coś bardzo złego.



O ile jednak z początku owym czarnym charakterem będzie, rzecz jasna, policjant przychodzący do naszego mieszkania, o tyle im więcej dowiemy się o sobie samym i przeszłości, która związała supłem losy wszystkich trzech postaci, pozornie jasny obraz zacznie się zacierać. Kto jednak obejrzał w życiu ze trzy thrillery, dość łatwo domyśli się fabularnej przewrotki, jaką przyszykował Luis Antonio, autor gry. Ba, dość powiedzieć, że nawet te kasetowe wycierusy z lat dziewięćdziesiątych mają lepsze scenariusze niż "12 Minutes", a szkoda, bo przecież wszystko tu zbudowano na opowieści. Co gorsza, nawet gdy już domyślimy się, co zaszło i jak, być może damy radę zakończyć mękę naszego bohatera, to i tak gra nie pozwala nam się wyprzedzić i musimy rozplątywać intrygę krok po kroku, jak Antonio przykazał.



Koncepcyjnie "12 Minutes" jest jednak znakomite, a emocje towarzyszące rozwiązywaniu tajemnic i kombinowaniu, co jeszcze można zrobić, aby kolejne minuty nie potoczyły się tak samo jak poprzednio – ogromne. Stąd tym większym rozczarowaniem jest sama intryga, na której korzyść działa pewna metaforyczność, ale z tego zdamy sobie sprawę już na późniejszym etapie gry, dlatego nie mogę zdradzić nic konkretnego. Do tej pory jednak będziecie musieli uciekać się do rzeczy paskudnych, lecz coraz bardziej kruchy stan naszego bohatera niejako usprawiedliwia na pierwszy rzut oka nierozsądne decyzje. Lecz, na szczęście, każda nieudana próba przybliża nas do celu, prowokuje nowe zachowania ze strony innych postaci, otwiera uprzednio niedostępne ścieżki dialogowe i odkrywa przed nami informacje, które będziemy mogli wykorzystać, rozpoczynając kolejną pętlę. Krok po kroku dojdziemy w końcu do prawdy, aczkolwiek gdy już ją poznamy, możemy tego żałować.



Zdarzały mi się i puste przebiegi, często miałem pewność, co muszę dalej zrobić, lecz miałem problem z odkryciem jak, a potem okazywało się, że pominąłem jakiś krok sekwencji z góry ustalonej przez Antonia. Na szczęście to były jedyne frustrujące momenty. Może sterowanie na padzie mogłoby być wygodniejsze, jako że "12 Minutes" to gra point-and-click, lecz z uwagi na ograniczone pole rozgrywki (zaledwie trzy pokoje niedużego mieszkania) jest to tylko drobna niedogodność. Do ukończenia całości wystarczą trzy, może cztery godziny, ale pełne są napięcia mimo kuriozalnych rozwiązań fabularnych, na które trzeba po prostu wyrazić milczącą zgodę i dać się tej historii ponieść. Aha, dubbing pod postacie podłożyli hollywoodzcy aktorzy, Daisy Ridley, James McAvoy i Willem Dafoe, co jest jednocześnie i marketingową zanętą, i faktycznym plusem gry, która co najważniejsze mówi swoim głosem.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones