Pomimo zredukowanej oprawy wizualnej gra się w to naprawdę fajnie. Centrum handlowe jest duże i jest wiele do zrobienia. Choć zawsze są tu ocalali, których trzeba ratować, można też zabić trochę
"Dead Rising", który pojawił się początkowo na Xboxa 360 w 2006 roku, musiał zostać ograbiony z wielu funkcji, by zmieścić się na WII. W chwili premiery główną atrakcją gry była ogromna ilość zombie na ekranie. Nie dziwi więc fakt, że na WII pojawia się znacznie mniejsza liczba nieumarłych. Nasz bohater, fotoreporter Frank West, najwyraźniej zapomniał też, jak się używa aparatu. Mimo wielu ubytków w centrum handlowym Willamette wciąż można liczyć na dobrą zabawę.
Pierwszy "Dead Rising" to taki growy odpowiednik "Świtu żywych tupów". Gracze zostają zamknięci w opanowanym przez zombie centrum handlowym i muszą przetrwać do czasu nadejścia ratunku. Aby utrzymać hordy nieumarłych na dystans, twórcy pozwalają nam używać wielu, naprawdę wielu przedmiotów jako broni. Kije bejsbolowe, wiadra, manekiny, piły łańcuchowe, kije golfowe, wózki sklepowe, pluszowe misie, ławki, drabiny, kosze na śmieci, telewizory... Właściwie wszystko, co może dostać się w twoje ręce, może być użyte do bicia, siekania lub wysadzania tych zgniłków.
Fabuła jest taka sama jak w wersji z 2006 roku. Dialogi są drewniane, ale ma to swój urok i bardzo pasuje do całości. Historia stara się być komentarzem społecznym do amerykańskiego stylu życia zupełnie jak filmy George'a Romero. Absurd przelewa się na rozgrywkę zwłaszcza w walkach z bossami. Większość z nich to ludzcy przeciwnicy zwani psychopatami, którzy są w stanie wytrzymać setki pocisków, czyli o wiele, wiele więcej niż każde napotkane zombie. Czasami, po przyjęciu tych wszystkich kul, boss, zamiast umrzeć, ucieka (zabili go i uciekł). W centrum handlowym roi się teraz też od zombie-papug, które rzucają granaty i zombie-piesków, które są nowością ekskluzywną dla tego portu gry.
Pomimo zredukowanej oprawy wizualnej gra się w to naprawdę fajnie. Centrum handlowe jest duże i jest wiele do zrobienia. Choć zawsze są tu ocalali, których trzeba ratować, można też zabić trochę czasu, biegając po okolicy, używając nowych kostiumów, mieszając napoje w mikserze i pozbywając się zombie na nowe, pomysłowe sposoby. Frank zdobywa doświadczenie, gdy zwiększa się liczba zabitych przez nas przeciwników, dodając lekki element RPG do mieszanki. Gra w wersji na WII jest też dużo prostsza niż wersje na pozostałe sprzęty. Mamy więcej slotów zapisów i nie jesteśmy ograniczeni do jednego, mamy wybór poziomu trudności, którego brakuje na pozostałych wersjach. Sam gameplay jest dużo łatwiejszy i bardziej wyrozumiały dla gracza. Jeśli oryginalny DR był dla was za trudny lub zbyt frustrujący to ta wersja będzie w sam raz. Sterowanie na WII przypomina bardzo "Resident Evil 4".
O ile zmniejszenie oprawy wizualnej było zrozumiałym poświęceniem przy przenoszeniu "Dead Rising" z Xboksa 360 na WII, tak kluczowa cecha oryginału również została w dziwny sposób wycięta: możliwość robienia zdjęć. Frank West jest fotoreporterem. Przybył do Willamette, by nagrać te dziwaczne wydarzenia. Przez cały czas trwania gry ma aparat fotograficzny na szyi. A jednak wydaje się, że zapomniał, jak się go używa. Wcześniej gracze mogli robić zdjęcia w dowolnym momencie, a gra oceniała je i nagradzała punktami doświadczenia.
Mimo okrojenia "Dead Rising" nadal sprawia frajdę. Nawet jeśli zredukujesz oprawę wizualną, zmniejszysz liczbę zombie i zignorujesz fotograficzne zdolności bohatera. Warto sprawdzić.