Gry takie jak "Goblin Keeper" budzą słuszny niepokój, o ile w ogóle się je uruchomi. Transparentnych strategii, w których klikamy na wojskach dopiero o czwartej nad ranem, powstało już bez liku.
Gry takie jak "Goblin Keeper" budzą słuszny niepokój, o ile w ogóle się je uruchomi. Transparentnych strategii, w których klikamy na wojskach dopiero o czwartej nad ranem, powstało już bez liku. Night Owl Games oferuje tym razem coś na kształt „Dungeon Keepera”, tyle że w przeglądarce.
Zasadniczo, recenzowanie gier MMO nie ma sensu, ponieważ trudno wydać o nich trwałą opinię. Wystarczy jedna feralna aktualizacja – a gry sieciowe w nich królują – by zepsuć miesiące fajnej do tej pory rozgrywki. Produkcje takie jak "Goblin Keeper" nigdy nie uzyskają ostatecznego kształtu.
Pod względem elementów strategii "Goblin Keeper" plasuje się w segmencie dawno zdobytym przez "Ikariam", grę wydaną zresztą przez to samo studio. W najnowszym produkcie Night Owl Games wcielamy się we władcę podziemi, który choć musi walczyć ze swoją Nemesis i dokonać na niej zemsty, przez większość czasu klepie na powierzchni pyski innych graczy. Rozgrywka podzielona jest na dwie zasadnicze części. Jedna z nich to loch. To tutaj wznosimy nowe komnaty, trenujemy chrząkające orki i prowadzimy badania nad nowymi technologiami. Gdy nasze wojsko jest już gotowe, wysyłamy je na wojnę. W tym zakresie pojawia się mały zawód. Cała walka sprowadza się do przeklikania listy jednostek, potem – jeśli ktoś się wyjątkowo nudzi – zostaje obserwowanie, jak wypełnia się strzałka, która obrazuje nasz atak.
Większość czasu spędzimy jednak w podziemiach. Trzeba przyznać, że sam model zarządzania lochami, który w pewien sposób odwołuje się do leciwego "Dungeon Keepera", nie jest taki zły. Wznosimy dedykowaną "podłogę", na której następnie stawiamy odpowiednie ulepszenia. Pokojów jest całkiem sporo, a każdy można ulepszać. Warto planować swoje posunięcia na przód, gdyż wyższe poziomy danej komnaty wymagają większej powierzchni, ale zawsze na planie kwadratu. Innymi słowy: jeśli nałożymy parę pokojów 2x2 obok siebie, kilka ulepszeń później obudzimy się z ręką w cukrze i trzeba będzie robić remont połowy lochów.
Kluczem do sprawnego wysyłania wojsk w bój jest oczywiście infrastruktura. Co ciekawe, jednostek nie kupujemy za złoto czy surowce (kryształy), a "zwabiamy" do swego lochu za pomocą... łóżka. To taka pomoc w stylu św. Brata Alberta, tylko w nieco bardziej diabolicznym wymiarze. Pieczara Snu (tak nazywa się ta komnata) to najważniejsze obok Kopalni miejsce w naszym lochu. Warto jak najszybciej inwestować w nowe wojska, gdyż wraz z pierwszym wyjściem na powierzchnię skończą się wakacje i do akcji ruszą inni gracze.
Kilka aspektów "Goblin Keeper" lekko uwiera. System misji i celów jest całkiem ciekawy – przyciąga do ekranu na dłużej niż kilka minut – jednak szybko okazuje się, że ani nagrody nie są zbyt interesujące, ani cele szczególnie atrakcyjne. Na przykład misje dotyczące surowców polegają głównie na chomikowaniu coraz większych ilości gratów. Za każdy taki kamień milowy dostajemy jakiś bonus.
Dość dużym plusem jest coś, co nazywam syndromem EVE. "Goblin Keeper", choć nie jest szczególnie skomplikowany, obwarowano zasiekami tabelek i okienek na temat kolejnych elementów gry. Mimo że to zabieg mało estetyczny, stanowi dodatkowo doskonałą zaporę dla graczy poniżej wieku ustawowego. Innymi słowy: bariera "nudnych tabelek" sprawdza się idealnie.
Oczywiście gra jest F2P, co w praktyce oznacza mikrotransakcje. Dotyczą one jednak głównie przyspieszania czynności albo bonusów związanych z generowaniem surowców w określonej jednostce czasu. Mikrotransakcje same w sobie nie są w grze F2P wadą; jeśli komuś nie odpowiadają, to tak, jakby się irytował na psa, że szczeka.
Zadziwiająco dobrze "Goblin Keeper" wygląda w zakresie wizualiów. Aż chce się westchnąć na wspomnienie czasów OGame, kiedy to mieliśmy do czynienia ze statycznymi obrazkami, a jedyne fajerwerki były wtedy, kiedy przecieraliśmy zaspane oczy, wysyłając tuż przed świtem wojska do ataku. "Goblin Keeper" wygląda naprawdę nieźle, jak na "grę przeglądarkową". Co prawda, kiedy mamy już większą liczbę lochów i ciągle przeklikujemy zakładki, może dostać czkawki, ale nie zdarza się to zbyt często.
Na osobny akapit zasługuje oprawa dźwiękowa. Choć kopalniane stukanie czy pochrząkiwania orków to nic nadzwyczajnego, nie można nie czuć sympatii do twórców gry, za to, że umieścili w niej aranżację "W grocie króla gór".
Czy "Goblin Keeper" zatrzyma nas przy ekranie dłużej niż dwie przerwy na kawę? Trudno powiedzieć, wszystko zależy od tego, w jakim kierunku pójdzie rozwój gry, a przede wszystkim od tego jak ustawi się stosunek graczy płacących do grających za darmo. Nie jest jednak źle. Warto na "Goblin Keepera" poświęcić choćby kilka sesji, by nakarmić sentyment do dawno zapomnianego "Dungeon Keepera".