Waka-waka w nudny świat

W założeniu "Shadow Labyrinth" ma wszystko, czego potrzebuje udana metroidvania. A jednak po Bandai Namco spodziewałabym się czegoś więcej. Rozmachu. Graficznych wodotrysków. Eleganckiego,
Dostępny na platformie Amazon cykl piętnastu krótkometrażowych filmów poświęconych różnych grom, "Ukryty poziom", to dość zabawna zbieranina wizji i interpretacji. Są wśród nich świadectwa porażki – na przykład animacja ukazująca przygody drużyny Freegunnerów z "Concorda", a także filmy idealnie nadające się na zaczątek niezłego questa jak w odcinku "Dungeons & Dragons: The Queen's Cradle". Tytuły gęste i mroczne niczym krew xenosów w dobrym "Warhammer 40,000: And They Shall Know No Fear". Oraz zaskakujące opowieści nijak niepasujące do klimatu gry, w której uniwersum się toczą.



Przykładem tego ostatniego jest "PAC-MAN: Circle". Nie widzieliśmy jeszcze takiego pac-mana. Ten z filmu był przerażający, intrygujący i mówił dziwne rzeczy. W niczym nie przypominał kawałka pizzy. Świat, przez który prowadził humanoidalną istotę nazwaną przez niego Wybrańcem, stanowił amalgamat nieprzyjaznych wizji science-fiction. A prawdziwe oblicze Pucka (w całej animacji ani raz nie pada miano pac-man) było jednym z większych zaskoczeń w tej serii krótkometrażówek.



Można sobie zatem wyobrazić radość fanów (acz ostrożną) na wieść o tym, że Bandai Namco zamierza niedługo wydać grę ukazującą przygody Pucka w wersji z tej krótkiej animacji. W dodatku będzie to metroidvania, którą firma będzie obchodzić okrągłą, bo 45 rocznicę istnienia marki. Z takiej okazji nie może powstać nic miernego, zwłaszcza że owa gra, zatytułowana "Shadow Labyrinth", ma stanowić reinterpretację Pac-Mana poprzez nadanie mu nowej tożsamości.



Tymczasem już pierwsze wrażenia z gameplayu napisane ręką Kuby Karasia budzą niepokój. Jego mieszaną opinię można co prawda złożyć na karb krótkiego czasu grania; prawdą jest bowiem, że pierwsze kilka godzin to nudna, linearna podróż przez bezosobowe podziemia, jakich pełno w tego typu grach. Dopiero środek jest prawdziwie interesujący, kiedy w końcu dochodzi klasyczny backtracking, a żonglowanie umiejętnościami oraz narzędziami zmusza nas do kombinowania. Nie ułatwia tego niestety nieczytelna mapa, dlatego trochę czasu potrzeba, by nauczyć się ją czytać.



Jak Bandai Namco wprowadza nas w ten odwrócony świat Pac-Mana? W uniwersum United Galaxy Space Force lądujemy jako Miecznik numer 8, bezimienna i bezwolna istota, która ślepo podąża za Puckiem. Wyżynając hordy wrogów, ma za zadanie pomóc droidowi w pokonaniu wrogiej SI. Osobliwy duet łazi po pustkowiach i nieprzyjaznych jaskiniach obcej planety, by dotrzeć do Czarnej Wieży, w której ma się kryć ostateczny przeciwnik. Do tego sprowadza się pierwszych dziesięć godzin gry, po tym czasie fabuła bierze ostry zwrot, a planeta w końcu otwiera przed nami swoje podwoje.



Miecznik walczy w dość prosty sposób, ale pożerane przez Pucka esencje bossów zapewniają mu dodatkowe umiejętności. Lepszy skok i atak, hak do podciągania się czy też agresywny wślizg to tylko kilka przykładów z arsenału jego zdolności. W ramach urozmaicenia Miecznik otrzymuje też zdolność transformowania na krótko w megamecha zwanego GAIA, który jest praktycznie niezniszczalny i niszczy wszystko na swojej drodze.



W założeniu "Shadow Labyrinth" ma wszystko, czego potrzebuje udana metroidvania. A jednak po Bandai Namco spodziewałabym się czegoś więcej. Rozmachu. Graficznych wodotrysków. Eleganckiego, przemyślanego designu interfejsu i menu. Spójnej wizji świata z intrygującymi wstawkami filmowymi. Czyli czegoś takiego, co zastałam w "Metroidzie: Dread". Albo w "Ori and the Blind Forest" lub "Animal Well". I w osławionym, niezwykłym "Hollow Knight".



Lokacje, ów osobliwy labirynt jaskiń, podziemnych kompleksów, laboratoriów, prymitywnych wiosek i baz wojskowych, nie prezentują sobą nic ciekawego. Bardziej zaawansowane podziemia różnią się od poprzednich kolorem i roślinnością. Nie ma zapadających w pamięć lokacji w stylu Ginso Tree z "Ori and the Blind Forest" czy jakiegokolwiek poziomu z "Ultrosa". Całe "Animal Well" wygląda jak jedna wielka surrealistyczna jaskinia, a jednak bije "Shadow Labyrinth" pod względem wizualiów na głowę.



Ale warto pokonać te nudne korytarze dla kilku ciekawostek. Jedną z nich stanowią sekwencje zręcznościowe nawiązujące do klasycznych gier "Pac-Man". Za pomocą rozsianych po mapie konsol przenosimy się do labiryntów. W formie dobrze nam znanej żółtej kulki pokonuje on poziomy przypominające "Pac-Man Championship Edition 3". To szalone, nieraz piekielnie trudne ze względu na sterowanie, interpretacje klasycznego "Pac-Mana", które jednak stają się dostępne dopiero w drugiej połowie gry, czyli po, bagatela, przeszło 15 godzinach. To czas ukończenia wielu dobrych metroidvanii albo dokładnego wyczyszczenia "Metroid Dreada".



Drugie, co napędza bieg przez te nieprzyjazny świat, to bossowie, których jest dużo, a ich różnorodność trzyma przed ekranem. Stanowią oni nawiązania do innych gier Bandai i ich ciekawych mechanizmów walki; chociaż są łatwe do ogarnięcia, to jednak za ich sprawą starcia stanowią ciekawą odskocznię od monotonnych walk ze zwykłymi potworami. Ale co z tego, skoro droga do nich prowadząca jest potwornie nudna?



Nie czuję tego świata, nie obchodzi mnie bohater, nie widzę niczego oryginalnego w narzędziach czy mocach, jakimi dysponuje. Walka jest taka sobie. Przeciwnicy są nijacy. O poziomach rozpisywałam się we wcześniejszych akapitach. Prawdą jest, że jeśli tytuł zostałby stworzony przez małe studio, nie dziwiłaby mnie jego powszechna "taniość". Ale dam sobie głowę odgryźć przez Pucka, że gra miałaby wtedy więcej duszy i charakteru. To, co otrzymaliśmy, wygląda jak mieszanka różnych tytułów z tego gatunku, mieszanka, dodam, stworzona bez planu i logiki.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?