Recenzja serialu

Białe kołnierzyki (2009)
Allan Arkush
Dennie Gordon
Matt Bomer
Tim DeKay

Jak coś nie ma sensu, to niech przynajmniej dobrze wygląda

"Białe kołnierzyki" to przykład serialu, który zrealizowano przyzwoicie, ale na pewnym etapie obraz, dźwięk i gra aktorska przestają mieć znaczenie. Ocenę produkcji obciąża wyczuwalny syndrom
"Białe kołnierzyki" to przykład serialu, który zrealizowano przyzwoicie, ale na pewnym etapie obraz, dźwięk i gra aktorska przestają mieć znaczenie. Ocenę produkcji obciąża wyczuwalny syndrom następnego sezonu. Scenarzystów przerosła niepewność, czy USA Network zamówi kolejne odcinki.

Proces produkcji przypomina mi biegnącego przystojniaka, który już sam zapomniał, co miał gonić. Stara się flirtować wzrokiem ze wszystkimi napotkanymi kobietami, ale nie patrzy pod nogi i potyka się o wszystko na swojej drodze. W połowie drogi nie pamięta już swojego celu. Biegnie dalej, bo wydaje mu się, że musi. Na końcu okazuje się, że start jest jednocześnie metą. Efektowane kręcenie się w kółko – esencja tego serialu.

Scenarzyści też biegli i zgubili się w połowie serialu. Mieli szczęście, że wszystko kręci się wokół Neala Caffreya (Matt Bomer). Odniosłem wrażenie, że jego aparycja to remedium na każde zło. Przy doborze aktora kierowano się kryterium wyglądu. Miał zwracać uwagę każdego, gdy tylko gdzieś się pojawi. Udało się. Przynajmniej to założenie było realizowane konsekwentnie.

W połowie czwartego sezonu nie dało się już tego oglądać. Zacząłem się zastanawiać, dokąd to właściwie zmierza. Kolejne śledztwa na siłę przeplatają się z historią Neala. Kradnie i robi przekręty "bo może". Współczuje, czuje się odpowiedzialny za swoich przyjaciół, ma wyrzuty sumienia, ale jednocześnie ma być zatwardziałym oszustem i socjopatą. Robi wszystko, co chce, i jednocześnie twierdzi, że jest nieszczęśliwy, bo pozostaje w okowach systemu.

Głównego bohatera wykreowano na niestabilnego emocjonalnie i niedojrzałego pięknisia, którego jedynymi zaletami są wygląd, umiejętność manipulacji i zdolności manualne. Scenarzyści na siłę próbowali oszpecić tę piękną buźkę wielką szramą, żeby pracując w duecie z Peterem Burke'em (Tim DeKay) wychodził jednak na przestępcę. Co chwilę wymykało im się to spod kontroli i wracaliśmy do wrażliwego, zaangażowanego przyjaciela. Pod koniec czwartego sezonu utwierdziłem się w przekonaniu, że to już chaos.

Widać niepewność autorów fabuły, którzy nie wiedzieli, ile jeszcze ma to potrwać. Czy zamówią kolejny sezon? Pomimo ciekawych pomysłów na śledztwa zataczali koła, przedstawiając życie osobiste i przemianę Neala. Motywacja głównego bohatera do popełnienia kolejnych przestępstwa jest banalna. Najważniejsza jest dla niego wolność i poczucie normalności, których utratę ryzykuje "bo może".

Może, bo wszyscy mu w tym pomagają, a nawet do tego zachęcają. Dyryguje wszystkimi, a jednocześnie jest przedstawiany jako ten zniewolony. Nie ma to żadnego sensu. Fabułę zbudowano niewłaściwie od samego początku, bo wprowadzenie w życie założenia o nałożonych ograniczeniach odchudziłoby scenariusz o połowę. Jak miał kraść i dopuszczać się oszustw, będąc skutecznie nadzorowany? Jak FBI miało być FBI, jeśli agent radośnie przygląda się jego kolejnym przestępstwom i bierze w nich udział?

W efekcie mamy głównego bohatera, który nie wie, czego chce. Współpracuje z nim agent, który przechodzi większą przemianę niż on. Cała reszta biega, starając się pomóc Nealowi w jego nieszczęsnej doli. Finalnie główny bohater ucieka, bo nie może się pogodzić z okropnym zniewoleniem. Ucieka, żeby przez resztę życia oglądać się przez ramię i unikać identyfikacji. Porzuca przyjaciół i pracę. Dlaczego? Pewnie scenarzyści znowu powiedzieliby: "Bo może".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Białe kołnierzyki
To, że przeciwieństwa się przyciągają, wie każde dziecko. Dzięki tej prostej prawdzie w kuchni uzyskujemy... czytaj więcej